Wydawać by się mogło, że nauczeni historią totalitaryzmów, wpisaliśmy wolność w Powszechną Deklarację Praw Człowieka i postawiliśmy ją w centrum, bo wiemy, że jest ona nieodzowna, by nie doszło do tragedii jakie znamy z historii. Wolność sztuki znajduje w tym porządku szczególne miejsce; przyjęło się, że sztuka jest dziedziną, gdzie dozwolona jest eksploracja i przekraczanie granic, łamanie tabu czy podważanie dogmatów. W ten sposób sztuka w naszej kulturze zaczęła stanowić swoisty papierek lakmusowy dla tak istotnej w liberalizmie wolności słowa, sumienia, myśli i religii. Tam, gdzie zaczyna się cenzura sztuki, tam musimy baczniej przyjrzeć się, temu co się dzieje.
Nawet jeśli odbywa się to w kraju demokratycznym i wolnym, musimy przystanąć i zastanowić się, czy nie mamy aby do czynienia z jakimś rodzajem autorytaryzmu albo prób jego wdrożenia.
Claudia Clare, Satyra feministyczna. Brak bezpiecznych przestrzeni,
Wystawa w CSW ZU w Warszawie.
Cenzura i jej autorytarny charakter w krajach odmiennych kulturowo są dla nas sprawą oczywistą. Bez problemu zauważamy zamach na wolność słowa w sytuacji, gdy chiński artysta Badiucao jest cenzurowany, a jego wystawa w odległej od Chin Polsce budzi kontrowersje i pociąga za sobą próby odwołania. Kiedy oceniamy coś odległego od nas i naszego światopoglądu albo coś, co wychodzi ze struktur państwowych, łatwiej złapać kontrast i wydać sąd o braku liberalnego porządku, ograniczaniu wolności słowa czy sumienia. Dlatego w kręgach postępowych z łatwością rozpoznaje się formy cenzury sztuki ze strony konserwatywnej. W Polsce mieliśmy wiele przypadków, kiedy protestowano przeciwko sztuce nawołując do jej cenzury: na przykład wtedy, gdy środowiska katolickie próbowały odwołać spektakl Golgota Picnic ze względu na obrazę uczuć religijnych, która w Polsce wpisana jest w kodeks karny. Wtedy artystyczne salony i liberalni dziennikarze nie mieli wątpliwości, że wolności w sztuce należy bronić, a nawet, że obraza uczuć religijnych powinna zostać wykreślona z kodeksu karnego, jako archaiczna i nieliberalna.
Sprawa tym trudniejsza, że o cenzurze ze strony konserwatywnej napisano już całe tomy, temat jest rozpoznany i przemielony. Natomiast w przypadku cenzury wychodzącej ze środowisk liberalnych, poruszamy się wciąż po omacku, próbując namierzyć autorytarne elementy rodzącej się w tych kręgach ideologii.
Niestety cenzura, która wielu osobom kojarzyła się do tej pory odlegle, stała się zupełnie niepostrzeżenie częścią nowej doktryny podszywającej się pod wartości liberalne, a zaczynającej w niektórych jej kręgach obowiązywać jako niepisany dogmat.
Niektórzy krytycy zjawiska, wychodząc z pozycji liberalnych nazywają je wokeness, inni nazywają je neomarksizmem. Jest to zjawisko występujące coraz częściej, a ponieważ jest przemilczane, a nawet negowane w kręgach progresywnych, tym bardziej powinno być mocniej akcentowane i nagłaśniane.
Tak się składa, że w tym samym czasie, kiedy w Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie odbywała się wystawa wspomnianego przeze mnie cenzurowanego artysty chińskiego Badiucao, miało miejsce jeszcze jedno ważne wydarzenie, które korespondowało tematycznie z wątkiem cenzury. Mam na myśli wystawę „Claudia Clare: Feminist Satire. No Safe Spaces” brytyjskiej ceramiczki Claudii Clare, która padła ofiarą cancel culture. Tym razem do prób cenzury sztuki doszło nie w kraju odległym kulturowo, a w kraju stanowiącym swoisty wzór wolności i cnót liberalnych. Czy artystka obraziła uczucia religijne chrześcijańskich konserwatystów? Nie. Paradoksalnie, jako feministka i lesbijka została wyklęta przez środowiska pozornie deklarujące podobne do niej wartości i rzekomo stojące na straży jej własnych praw jako kobiety.
Presja unieważnienia uderzyła w artystkę z powodu jej krytycznych poglądów na prostytucję, handel ludźmi, radykalny islamizm oraz ideę „denializmu płci” promowaną przez ruch transgenderowy. To typowy przykład liberalnej cenzury, która uderza w kogoś z powodu jego poglądów wyrażonych publicznie. Dlaczego te tematy nagle stały się zakazane? Dlaczego feministyczna artystka nie ma prawa głośno krytykować eksploatacji seksualnej i publicznie wspierać jej ofiar? Dlaczego jej ostra satyra na islamski radykalizm i stawanie po stronie kobiet, zabijanych za odkrycie włosów w islamskim reżimie, nie są w demokratycznym i zsekularyzowanym państwie mile widziane? Komu zależy na tym, żeby ją uciszyć? Czemu próbuje się jej — lesbijce, wmówić, że płeć to sprawa umowna, a kobiety nieuznające penisów za organy żeńskie należy stygmatyzować i poddawać publicznym linczom? Wreszcie, czemu liberalna, milcząca większość ulega hegemonii radykałów, którzy w imię opacznie pojętej inkluzywności próbują wykluczyć z życia publicznego każdego, kto choćby na milimetr się z nimi nie zgadza i przejawia jakąkolwiek odmienność względem tego, co sami uznają za słuszne? Być może odpowiedź znajdziemy przyglądając się jej pracom.
Claudia Clare, Satyra feministyczna. Brak bezpiecznych przestrzeni,
Wystawa w CSW ZU w Warszawie.
Claudia Clare wybrała ceramikę jako swoje medium wyrazu. Gliniane naczynia uznała za trwały zapis historii, inspirując się tym, że to one często są jedynym co przetrwało liczne wojny i kataklizmy. Wazy, talerze, dzbany i półmiski pokrywa kolorowymi obrazami, które nawiązują do zakazanych, feministycznych tematów. Czasem spektakularnie tłucze je w ramach praktyk performatywnych, by następnie malować ich wnętrze i wykorzystując złote łączniki, sklejać je na nowo, co w efekcie przypomina japońską sztukę kintsugi. Dzięki temu zyskują one dodatkową wartość i stają się bardziej przestrzenne, zachęcające do eksploracji. Clare dodaje do nich jeszcze dodatkowy atut, uzupełniając swoje dzieła tekstami. Nie stroni ani od ironii, ani podejmowania tematów bardzo wprost i na serio. Dzięki tym zabiegom otrzymujemy sztukę zaangażowaną w sprawy społeczne, wielowymiarową, zmuszającą do poważniejszego przyjrzenia się zarówno formie, jak i treści.
Artystka mimo swojej oryginalności i zdawało by się ugruntowanej pozycji – ukończyła malarstwo na Camberwell School of Art, a następnie uzyskała stopień doktora na Uniwersytecie Westminsterskim, regularnie współpracuje z Ceramic Review; przy nieprzerwanej pracy artystycznej wciąż mierzy się z cenzurą i wykluczeniem.
Jej przeciwnicy nazywają ją SWERF (Sex Worker-Exclusionary Radical Feminist) i TERF (Trans-Exclusionary Radical Feminist) — obelgami, które mają podszywać się pod obiektywny opis rzekomych przewin danej osoby. SWERF-om i TERF-om zarzuca się wykluczanie mniejszości – prostytutek i osób trans. W rzeczywistości, owe akronimy są pojęciami bez desygnatu, ale spełniają swój cel — stygmatyzują i uzasadniają przemoc z jaką potem mierzą się tak wyzywani. Według logiki wokeness, kogoś kto w czyimś mniemaniu wyklucza, można wykluczyć. W postępowych kręgach (również w Polsce) oba przezwiska działają jak piętno. Osoba określana takim wyrażeniem poddawana jest infamii. Nie należy z nią prowadzić żadnych interesów, nie należy się z nią przyjaźnić, a nawet powierzchowna znajomość lub okazanie jej sympatii lub wsparcia może skutkować „zarażeniem” się infamią i dołączeniem do grupy naznaczonej ostracyzmem.
Doszło do sytuacji, w której Clare często nie ma możliwości wystawiania się, a organizatorzy obawiają się realizować wydarzenia z jej udziałem ze względu na groźby i presje ze strony agresywnych transaktywistów oraz ich postępowych akolitów, zwanych „wojownikami sprawiedliwości społecznej”. Niemożność prezentacji swoich dzieł i ostracyzm, to rodzaj społecznego morderstwa, które z powodzeniem może zakończyć karierę i doprowadzić człowieka do ruiny. Clare została z całą pewnością doprowadzona na skraj i skazana na banicję, ale nie zamierza się poddawać – walczy! Wygrała proces z Craft Potters Association (CPA) o odwołanie przez nich jej wydarzenia. Mimo to, nie będzie jej łatwo zdjąć z siebie narzuconej przez postępowców stygmy. Warto dodać, że prawo i sądy wciąż nie wymyśliły, jak reagować i jak karać sprawców, gdy możliwe są grupowe, internetowe lincze w mediach społecznościowych, a oskarżonych mogą być setki, a nawet tysiące. Skazanie jednego winnego nie zatrzyma bowiem innych. Wygrana z jednym organizatorem, który ugiął się pod presją hejterów, albo z jedną osoba zniesławiającą, nie zagwarantuje powódce, że inni będą chętniej ją zapraszać na wydarzenia, a grupy hejterskie odpuszczą swoje działania. Oficjalna sądowa wygrana z prowodyrami anulowania nie sprawi, że całe środowisko, z którego wcześniej została wykluczona, przyjmie ją z powrotem.
Wyznawcy wokeness i szeroko pojętej poprawności politycznej bazują na samosądach, którym chętnie oddają się w ramach internetowych sądów kapturowych.
Nie ma tam domniemania niewinności, nie ma nawet szansy na odkupienie winy. Raz skazany, zostaje na zawsze ukarany, bez możliwości odkupienia. Tym bardziej, jeśli podobnie jak Clare, zajmuje się obalaniem nie jednego, a aż kilku postępowych dogmatów.
Co ciekawe, atakujące Clare środowiska zwykle zasłaniają się rzekomą walką o mniejszości, wychodząc z pozycji ofiar i troski o słabszych. Ewidentnie jednak czerpią siłę, fundusze i wsparcie od podmiotów mających ogromne wpływy i przewagę nad samą artystką, a nierzadko nad znaczną częścią społeczeństwa. Przykładem są reżimy islamskie, takie jak Katar, które od lat finansują studia nad islamofobią na zachodnich uniwersytetach, kształcąc własnych wojowników kulturowej inkwizycji. Ci z kolei podburzają tłumy internetowej hołoty do ścigania starej, dobrze znanej obrazy uczuć religijnych, ubranej tym razem w postępowe i modne szaty fobii, w tym przypadku islamofobii, która stała się orężem do walki z krytykami. Clare jest jednak nieugięta i nie boi się oskarżeń o żadne fobie. Bezkompromisowo używa satyry, by spojrzeć radykałom w twarz i obnażyć ich słabości.
Wrażenie robi, z jakim rozmachem Clare rozprawia się z islamizmem w pracy „Postcard from the Caliphate”. To wielka waza przedstawiająca karuzelę, gdzie w szalonym pędzie przerobione flagi Państwa Islamskiego, postacie przywódców i ich zachodnich sojuszników mieszają się z obrazoburczymi żartami, brutalnymi odniesieniami i seksualnymi dewiacjami, działającymi na wyobraźnię widza w niezwykle intensywny sposób. Trudno przejść obojętnie wobec tak szczerej, odważnej pracy skierowanej w najczulsze punkty religijnych radykałów. Podobne wrażenie robi druga duża waz – „Circus Acts", satyrycznie przedstawiająca to, w co przekształcił się obecny ruch LGBT, czyli cyrk wspierany i monetyzowany przez elity: banki, korporacje, polityków i celebrytów, którzy wykorzystując wypaczoną ideę wolności i tolerancji, manipulują tłumami. Clare mówi na tych wazach coś, co wiele osób czuje, ale boi się na głos wypowiedzieć. Moc prac Clare tkwi w tym, że operuje ona zrozumiałymi dla zaangażowanych w internetowe wojny kulturowe kodami kulturowymi, ale także bawi się symboliką, którą z łatwością zrozumie ktoś spoza tego antagonizującego dyskursu. Jej prace mogą być analizowane na wielu poziomach, ale są też jasnym sygnałem dla oponentów – ktoś patrzy im na ręce i nie boi się mówić o tym, co widzi. Gdyby ceramiczka w podobny sposób krytykowała Kościół Katolicki, jestem pewna, że środowisko artystyczne nie tylko nie poddałoby jej presji wykluczenia, ale nagradzałoby ją za artystyczną wolność i przełamywanie tabu.
Claudia Clare, Satyra feministyczna. Brak bezpiecznych przestrzeni,
Wystawa w CSW ZU w Warszawie.
Poprawność polityczna sprawiła, że ludzie deklarujący brak wiary i religijności stali się często bardziej dogmatyczni i zaciekli niż środowiska religijne. Konserwatyści musieli już dawno zaakceptować liberalny porządek, zaś progresywni radykałowie myślą, że ten ich nie dotyczy. Czują się ponad nim, bo wydaje im się, że dostali mandat liberalizmu do wprowadzania swojego parareligijnego porządku, któremu niebezpiecznie blisko do autorytaryzmu.
Zresztą sama Clare dostrzega w ruchach lewicowych ten religijny zapał, który jak mniemam, stał się protezą po odrzuceniu religii przez te środowiska. W dziele „I Believe, Gender Creed” artystka ilustruje to nawiązanie do religii wizerunkiem Judith Butler w aureoli – filozofki uważanej za jedną z matek założycielek myśli queer, która ewoluowała w ideologię transgenderyzmu. W tekście na wazie czytamy wersy przypominające nowe wyznanie wiary transgenderyzmu. To bardzo trafne, bo każdy, kto spotkał się w dyskusji z nawiedzonym wyznawcą wokeness, zauważa te podobieństwa. Ich wiara w transgenderową zmienność płci pod wpływem uczuć, może być porównana do czegoś na wzór transsubstancjacji. Sam Richard Dawkins – autorytet intelektualny ateistów, analizuje idee ruchu trans właśnie pod tym kątem. Dla kogoś, kto z pozycji ateistycznych przygląda się tej ideologii, jasne staje się, że wiele z ich praktyk i poglądów ma charakter rytualny i bardziej niż do filozofii zbliża się w swojej formie do jakiejś dziwacznej parareligii, czy nawet sekty.
Clare intuicyjnie podąża za linią tematów zakazanych w postępowych kręgach i uważnie ich dotyka. Nie robi tego z czystej ciekawości czy chęci kontrowersji, ale z wewnętrznej potrzeby zmierzenia się z tematami trudnymi i ważnymi społecznie, o których jednak nie wypada mówić. Z całą pewnością można w ten sposób postrzegać serie waz dotyczących prostytucji, które tworzyła m.in. współpracując z brytyjską organizacją charytatywną Women at The Well na rzecz pomocy kobietom wychodzącym z prostytucji. Temat traumy to ważna część sztuki Clare, która obnażając absurd propagatorów prostytucji, nagłaśnia przemoc jakiej z rąk klientów doznają kobiety.
Artystka staje się w ten sposób głosem ofiar, a nie tylko zewnętrzną komentatorką, wychodząc na przeciw przemilczeniom i cenzurze. W pracy „I’m Not a Criminal” malunek na wazie przedstawia klientów prostytucji, pędzących nago na koniach. Wiją się oni w frenetycznych pozach, wystawiając języki i nagie członki, jakby oddawali się orgii. Niektórzy tratowani są przez konie, a inni wiszą nad nimi jak małpy. Praca rzuca światło na niepohamowaną żądze seksualną i cierpienia ofiar „seks branży”. Waza jest potłuczona i zdefragmentowana; gdy zajrzymy do środka zobaczymy pomiędzy nagimi jeźdźcami postać kobiety, która została jako dziecko porwana i sprzedana do prostytucji. Jej świadectwo ze środka naczynia mocno kontrastuje z orgiastycznym zewnętrzem. To niewygodny temat, nawet dla samych krytyków prostytucji, którzy często chcieliby skupić się na kobietach, obwiniając je za proceder, którego te są ofiarami. O prostytucji bowiem zwykło się mówić w perspektywie za albo przeciw; gdzie „za” oznacza uczynienie kryminalistów biznesmenami, a prostytucję zwykłą pracą, zaś „przeciw” zawiera w sobie zawstydzanie samych prostytutek i skrzętne unikanie kwestii udziału mężczyzn w zapotrzebowaniu na usługi seksualne i kreowaniu przez nich popytu na nie.
Ceramiczka nie idzie drogą krytyki młodzieży czy obwiniania kobiet o zbytnią pochopność w doborze drogi życiowej, bo wie że wpadnięcie w sidła „seks branży” to bardziej skomplikowana kwestia niż wolny wybór. Jako feministka stara się badać narrację, która wciąga kobiety w niebezpieczeństwo. Robi to m.in. punktując propagandowy język aktywistek i konsekwencje przedmiotowego myślenia o kobiecej seksualności. Clare przedstawia kilka prac, które korespondują ze współczesnym dyskursem wokół prostytucji. Jedną z nich jest „The Sanitisation Project”, gdzie wymalowane i wyryte w glinie naczynia słowa, które wiją się jak macki i w iście orwellowskim stylu przeformułowują rzeczywistość: handel ludźmi zamienia się tam w „zagraniczne pracownice seksualne”, alfons zostaje „menadżerem”, a gwałt zaczyna nazywać się „przymusową pracą seksualną”. Patrząc na prace Clare zupełnie nie dziwi, że środowiska pragnące dekryminalizacji alfonsów i sutenerów próbują jej sztukę zwalczać, bo ona bez żadnej taryfy ulgowej obnaża niebezpieczeństwo ich propagandy.
Ceramiczne komentarze artystki rzucają światło na wyzysk seksualny kobiet i dzieci, wskazując na problem handlu ludźmi, uprzedmiotowienia ciała, seksualności i intymności. Nie są tematy, które wypada poruszać w postępowym towarzystwie. Elity liberalne i artystyczne są przekonane, że popieranie legalizacji sutenerstwa i stręczycielstwa, zaprzeczanie biologicznej definicji płci czy ślepe bronienie islamskich radykałów jako mniejszości, to bunt przeciw konserwatyzmowi, więc każdy kto nie jest "za" staje się momentalnie zahamowanym seksualnie bigotem, transfobem, islamofobem itd.
Mantrowanie haseł „sex work is work” i „trans women are women”, ślepa wiara w autorytety moralnie tęczowych NGO-sów oraz milczenie na temat niebezpieczeństw islamu, stało się obowiązującą normą człowieka przebudzonego, wyzwolonego i tolerancyjnego. Liberałowie znaleźli się w swoistym szachu – pielęgnując idee wolności, sprawiedliwości społecznej i wolności seksualnej, niepostrzeżenie stworzyli lukę we własnym systemie, pozwalając na zagnieżdżenie się wewnątrz swojej wolnościowej filozofii ideologii autorytarnej i antyliberalnej — wokeness. Ta z kolei, wykorzystywana jest przez różne grupy wpływu, często z zupełnie odmiennych dziedzin czy rejonów. Może ją wykorzystać zarówno biznesmen dla uzasadnienia czy wybielania nieetycznych biznesów, jak i przestępca dla poparcia zwolnienia go z odpowiedzialności za czyny karane, czy radykał pragnący władzy. Niejednokrotnie wykorzystuje się ją też do niszczenia konkurencji lub konsolidowania internetowych grup, których frustrację zamienia się w tożsamość, by tę potem cynicznie monetyzować. Dzięki niej można też poddać ostracyzmowi Claudię Clare i każdego niepokornego artystę.
Problem w tym, że wyznawcy wokeness są z pozoru, a przynajmniej deklaratywnie liberalni i posiadają z klasycznymi liberałami dużo wspólnych wartości, co usypia czujność. Tę jednak należy wzmóc, bo jak widzimy nasz papierek lakmusowy zaczyna zabarwiać się na niebezpieczny kolor.
W tym momencie możemy też jako rodzaj wskaźnika potraktować te rzeczy wokół, których krąży krytyczna sztuka Claudi Clare – prostytucja, islamski radykalizm, denializm płci oraz ideologia transgender. Są to aktualnie trzy najbardziej rozsierdzające liberałów punkty zapalne, gdzie liberalna cenzura kładzie swój cień i gdzie należy zapalić światło, by zobaczyć, co się tam kryje i znaleźć tych, którzy próbują się tam schować ze swoimi nieczystymi intencjami. Clare pokazuje nam, że warto to robić, nawet jeśli płaci się za to ogromną cenę. Warto choćby po to, żeby przywrócić demokratyczną debatę i zawalczyć o wolność słowa. Wszyscy, którym zależy na wartościach liberalnych i wolności w sztuce, powinni przyjrzeć się temu, co mówi Clare oraz temu, co ją za to spotyka.