Od wielu lat nie było w Polsce tak dużej przekrojowej wystawy współczesnego malarstwa polskiego. Wystawa Pejzaż malarstwa polskiego zorganizowana w okresie od 17.11.2023 do 25.02.2024 przez dyrektora Zachęty Narodowej Galerii Sztuki Janusza Janowskiego w logiczny i klarowny sposób prezentowała około 200 dzieł 140 artystów, którzy reprezentują aktualne, tzn. prawdziwie istniejące, nurty w malarstwie polskim. Ostatnia tego rodzaju wystawa odbyła się na przełomie lat 2006 – 2007. Była nią wystawa Malarstwo polskie XXI wieku przygotowana przez ówczesną dyrektorkę Zachęty Agnieszkę Morawińską. Pokazano wtedy prace „zaledwie” około sześćdziesięciu artystów. Wystawa malarstwa, co prawda nieco poszerzona o inne media, miała wówczas dobrą prasę i uznanie środowiska sztuki współczesnej. Nawet pojawiały się głębsze rozważania krytyczne na jej temat, co dziś się nie zdarza. Siedemnaście lat temu Bogusław Deptuła pisał:
Co jest odkryciem tej wystawy? Nie starsi malarze, Gierowski, Fijałkowski i Tarasin, o których wiem, że są klasykami. Nie młodzi, o których wiem, że i tak im się uda. Odkryciem jest średnie pokolenie, które tutaj wychyla się z jakiegoś niebytu. Pokolenie pięćdziesięciolatków, obciążone niekorzystnym dla siebie nijakim wiekiem, pomiędzy młodością a starością, obciążone też klęskami generacji, które trafiło z młodością prosto w ciemnię kulturalną lat 80.[1]
W śród nich autor wymienia np. Marka Sobczyka, Pawła Jarodzkiego, Włodzimierza Pawlaka, Pawła Susida. A sama kuratorka mówiła o wystawie:
Dzisiejsze malarstwo znajduje sens w codzienności, powtarzalności, fragmentaryczności, w zabawach ze stylami historycznymi, nie aspiruje do tradycyjnie pojmowanego piękna, a wręcz przeciwnie, konceptualne gry artystów polegają na operowaniu konwencjonalną ładnością albo brzydotą jako nośnikami treści, dopuszczają kicz, kiepski warsztat i złe malowanie.[2]
Na wystawie Pejzaż polskiego malarstwa w Zachęcie znalazły się, jak skrupulatnie wyliczono w lewicowych mediach, prace dziesięciorga wielkich artystów oraz prace reszty, stanowiącej grupę 130, według nich „złych” artystów, którzy od lat nie byli dopuszczani do dużych publicznych centrów i galerii sztuki. W sytuacji braku katalogu wystawy i przemilczania jej przez media, przedstawię pokrótce kilka spostrzeżeń o wystawie.
Ekspozycja rzeczywiście jest pomyślana jako pejzaż polskiego malarstwa ostatnich dekad. Nieprzecenioną wartością jest próba syntetycznego doboru prac, spośród tysięcy obrazów artystów malujących w Polsce. Zastosowano tu podział na malarstwo abstrakcyjne oraz na szeroko pojętą tzw. figurację. Sale z obrazami abstrakcyjnymi, pomimo różnorodności postaw artystów jawią się bardzo harmonijnie; sporo obrazów ma charakter medytacyjno-filozoficzny. Mamy tu spektrum od abstrakcji geometrycznej do „ekspresjonizmu” abstrakcyjnego. Dawno nie mieliśmy okazji oglądać tak spójnej, ale nienudnej prezentacji dzieł abstrakcyjnych. Widzimy tu różne konwencje i tendencje estetyczne obecne w polskim malarstwie.
Co ciekawe, wystawa wyraźnie wskazuje na wielki powrót malarstwa figuratywnego, szczególnie jest to charakterystyczne dla młodszych pokoleń artystów, którzy powracają do klasycznego obrazowania opartego na mimetyzmie, z dużą tendencją do fotorealizmu. Artyści zaczęli bardziej zwracać uwagę na warstwę techniczną i na kulturę wizualną obrazu, jakby poszukiwali nowych form Piękna. Wciąż popularna jest „ludowa” poetyka kiczu, lecz znacznie mniej niż w minionych latach mamy do czynienia z konwencją prymitywizmu (brut art). Wystawa potwierdza obserwowany od lat powrót do wielkich tematów malarstwa, do scen wielofigurowych, pejzażu, różnych form martwej natury. Widzimy silną potrzebę narracyjności, opowiadania o życiu codziennym, ale i dotykanie tematów egzystencjalnych i duchowych.
Pojawiło się kilka interesujących obrazów o tematyce religijnej, ukazanej bez kompleksów albo skłonności do profanacji, co jest absolutną rzadkością w polskiej ofercie artystycznej. U kilku artystów dostrzec również można zainteresowanie dekoracyjnością i symbolizmem. Wystawa imponująca, stanowiąca unikalny materiał do badań nad sztuką współczesną w Polsce.
Zawsze można dyskutować nad przyjętą koncepcją kuratorską wystawy czy nad zgodnością jej zawartości z sugestią zawartą w tytule i komentarzach. Tymczasem sprawa kreowanego wokół Zachęty konfliktu to TRAGIKOMEDIA, sytuacja jak z czeskiego filmu. Kurator wystawy pełniący, jak wówczas pani Morawińska, funkcję dyrektora, został zwolniony ze stanowiska w trybie natychmiastowym, a czas wystawy skrócono o tydzień. Nadal, z małą częścią wystawy można zapoznać się wirtualnie dzięki prezentacji 3D. Kto ją znajdzie w labiryncie Internetu, będzie miał szczęście (link w przypisie!)[3].
Dziesięcioro artystów, niecałe 7% wszystkich uczestników, podpisało protest przeciwko umieszczeniu ich prac, które należały do Zachęty. Pokazano zgodnie z przekazanymi przed laty przez artystów prawami. Jakub Dąbrowski na portalu "Szum" dogłębnie wyjaśnia tę sytuację, wskazując podstawy prawne do prezentacji prac przez Zachętę (warto doczytać ten tekst do końca, a nie tylko nagłówek)[4] . Ciekawostką jest, że dziewięcioro artystów, z tych dziesięciu sygnatariuszy protestu, brało przed laty udział w wystawie w Zachęcie, zorganizowanej pod kuratelą Morawińskiej. Było to dla nich nobilitacją i dużą promocją, a ich dzieła znalazły się w narodowej kolekcji Zachęty. Np. Marek Sobczyk czy Paweł Susid, którzy wówczas zostali wymienieni przez Deptułę, jako przykład artystów wyciągniętych z jakiegoś niebytu. Dziś nie podoba im się towarzystwo artystów, w jakim się znaleźli ani Galeria Narodowa, a nade wszystko sam kurator.
Trzeba stwierdzić stanowczo, że nie ma w Polsce publicznej instytucji sztuki w randze galerii narodowej (ogólnokrajowej), która prezentowałaby spektrum aktualnych trendów sztuki w Polsce. Ogromnym problemem jest zawężenie koncepcji i pola szeroko pojętej sztuki, do sztuki potocznie zwanej WSPÓŁCZESNĄ, do nurtu postawangardowego i krytycznego, w którym sztucznie kreowane podziały odpowiadają podziałom partyjnym. Co oznacza sam epitet współczesna? Czyżby chodziło tu o stan faktyczny twórczości dziś powstającej, czy raczej chodzi o międzynarodowy STYL, będący już tylko dwudziestowiecznym AKADEMIZMEM? Nurt zwany sztuką współczesną, to przejaw globalistycznej, totalitarnej dominacji liberalno-lewicowych koncepcji kultury w ikonosferze oraz w formacji akademickiej artystów, historyków sztuki i krytyków. W tym właśnie kluczu wciąż się segreguje wszystkie dzieła, artystów, a w szczególności osoby zarządzające instytucjami kultury, które nie wywodzą się z ich środowiska.
Wszelkie próby pokazania szerszego pejzażu sztuki polskiej wywołują konwulsje lewicowych środowisk, również tych medialnych i politycznych, których przedstawiciele o głębszych zagadnieniach sztuki nie mają większego pojęcia. Gdy tylko według mainstrimu ZŁA osoba (czytaj: spoza środowiska), przejmuje zarząd nad instytucją sztuki albo organizuje wystawy bez zgody krytyczek i krytyków lewicowych, całe środowisko, jak indyki gulgocze w mediach, na fecebookach i portalach internetowych. Krytyka sztuki wiedziona stadnym odruchem zamienia się w pospolite krytykanctwo. Zamiast argumentów merytorycznych, dotyczących zagadnień sztuki, główną inwektywą w polemice artystycznej jest pomówienie o przynależność partyjną. Ma to być ostateczną anatemą. Ciągle należy przypominać istotę ruchu awangardowego, który od początku oparty był na bezwzględnej walce politycznej. Sztuka lewicowa, tak jak rewolucja marksistowska, ma mieć charakter kosmopolityczny, globalny, więc nie akceptuje się narodowego, lokalnego charakteru sztuki. Przypomnijmy, co głosił na temat sztuki Włodzimierz Majakowski:
Wzywamy do utworzenia jednolitego frontu lewicowej sztuki (...). Towarzysze! Odrywajcie wszędzie sztukę lewicową od prawicowej! Kierujcie poprzez lewicową sztukę: w Europie - przygotowaniem Rewolucji, w ZSRR - jej umacnianiem. Utrzymujcie stały kontakt z waszym sztabem w Moskwie.[5]
Z jakim sztabem dzisiaj należy utrzymywać kontakt i gdzie są rozdzielane wytyczne dla jednolitego frontu sztuki? Skoro w oficjalnych instytucjach publicznych dzieli się sztukę na prawicową i lewicową, to traci sens istnienie dziedziny krytyki artystycznej, zbyteczna staje się specjalistyczna wiedza o sztuce, jak i praca prawdziwych badaczy. Świat sztuki w Polsce stał się polem wzmożonej ekspresji dla aktywistów, działaczy, agitatorów politycznych i komisarzy. Płótno i farba olejna będą dla nich prawicowe, a projektor multimedialny będzie lewicowy. Odpady i śmieci jako tworzywo będą lewicowe. Technika akwaforty... Jaka będzie, kto zgadnie?
Wracamy do Zachęty Narodowej Galerii Sztuki w Warszawie. Powstała ona w czasie zaborów, kiedy nie istniała państwowość polska, kiedy to artyści, poprzez rozwój i promowanie kultury polskiej, podtrzymywali naszą tożsamość narodową. W kontekście Wypowiedzi Majakowskiego historia i misja Zachęty jawią się wyjątkowo TRAGICZNIE. Jej korzenie związane są z Towarzystwem Zachęty Sztuk Pięknych powstałym w 1860 roku, które po czterdziestu latach istnienia zbudowało obecny gmach galerii. Założona i prowadzona przez czynnych artystów (Wojciecha Gersona, Franciszka Kostrzewskiego, Ludwika Kurellę, Tytusa Maleszewskiego, Karola Marconiego, Józefa Simmlera), a nie przez kuratorów i historyków sztuki, utrzymywała się dzięki wsparciu materialnemu społeczeństwa, z darowizn i publicznych zbiórek. Zachęta była instytucją szczególną w polskiej kulturze, gdyż pełniła rolę narodowego areopagu, prezentowała sztukę polską i wspierała artystów. Od 1902 roku eksponowano tu, będącą darem społeczeństwa, Bitwę pod Grunwaldem. W okresie PRL-u galeria Zachęty jako centralne BWA, została włączona w państwowy system Biur Wystaw Artystycznych, poprzez które realizowano w Polsce socjalistyczną ideologię, wspierając polityczną dominację przewodniej roli Partii. Dziś niestety mamy nową bitwę o Zachętę.
Zgodnie z lewicowym frontem, współcześnie dąży się do tego, aby odciąć się od wspaniałej tradycji polskiej kultury, którą Galeria Narodowa reprezentowała. Zrywa się z historią, zwłaszcza z tą sprzed pojawienia się awangardy, zaciera się patriotyczną symbolikę tego miejsca, a misję Zachęty redukuje się do modelu centrum sztuki współczesnej, jakich w Polsce mamy wiele. W samej Warszawie istnieje już nie tylko Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski, ale Muzeum Sztuki Nowoczesnej.
Aby zrozumieć genezę dzisiejszej batalii środowisk sztuki współczesnej w obronie status quo, trzeba przywołać historię stworzenia w Europie Wschodniej systemu galerii w formule Centrów Sztuki Współczesnej. Historia ich powstania jest arcyciekawa. Ośrodki te, dziś jako instytucje publiczne, powstawały w krajach bloku postsowieckiego, dysponując wielokrotnie większymi budżetami niż cały system państwowych galerii sztuki, dzięki gigantycznym funduszom Georga Sorosa. We wstępie swej pasjonującej książki Synchronizacja w Sieci. Centra Sztuki Współczesnej Sorosa... Karolina Łabowicz-Dymanus pisze:
W omawianym okresie funkcjonowało dwadzieścia Centrów Sztuki Współczesnej Sorosa (Soros Centers for Contemporary Arts – SCCA) w osiemnastu postkomunistycznych krajach (lista miast w przypisie).[6] Ośrodki te powstały i działały w latach 1992–1999 i stanowiły jeden z nielicznych niezależnych programów operacyjnych Instytutu Społeczeństwa Otwartego, posiadając własny budżet, statut i zarząd.[7]
Na początku XXI wieku oddziały SCCA zostały przekształcone w organizacje pozarządowe, niezależne od Fundacji George’a Sorosa. Uwaga! to nie jest spiskowa teoria, lecz twarde fakty, które wielu, dla zachowania komfortu psychicznego, musi ignorować. Wypracowany wtedy i sowicie finansowany model instytucji sztuki, zaczęto powielać na zasadzie franczyzy w innych ośrodkach. Skonsolidowane wokół CSW środowisko „nowoczesnych artystów” stopniowo zasiedlało istniejącą infrastrukturę publicznych ośrodków artystycznych, zwanych wcześniej BWA, ale również zaczęło rozporządzać zbiorami dzieł polskiej sztuki, gromadzonymi przez te ośrodki. Nowa klasa społeczna, kasta artystów zdominowała lokalne środowiska sztuki. Potomkowie tego środowiska oraz zassani przez nie adepci sztuk wszelkich, negują dziś wszystko, co w sztuce odstaje od globalistycznego, lewicowego stylu.
Na przykładzie okresu transformacji politycznej w Polsce widzimy, jak w dziedzinie sztuki system komunistyczny został płynnie zastąpiony i zagospodarowany lewicowym globalizmem. SCCA miało na celu wyławiać odpowiednie osoby i formatować je na artystów na wskroś współczesnych, światowych, by następnie „sprzedawać” ich na Zachodzie. Kto studiował na akademiach sztuki w tamtym okresie, wie, jak wybrani studenci, którzy np. nie do końca radzili sobie z warsztatem artystycznym i skąpo przejawiali oznaki talentu plastycznego, zafascynowani nowoczesnością, szybko awansowali w środowiskach nowej, „zachodniej” sztuki. Malarstwo w ogóle, a figuratywne szczególnie, zaczęto traktować jako przejaw zacofania, a porzucanie go na rzecz innych mediów, miało świadczyć o właściwym rozwoju adepta sztuki[8]. Nie chodziło o rozwój lokalnej sztuki wynikającej z autentycznych przeżyć i potrzeb, o słowiańskiego ducha i polski charakter, lecz o realizowanie wymogów globalnego rynku sztuki. Fakt ten zaburzył, a nawet uniemożliwił swobodny rozwój odrębnej specyfiki kultury polskiej oraz naszej lokalnej sztuki.
Jednym z efektów wyżej wspomnianej globalizacji oraz „filantropii wymuszającej” wydaje się być przekonanie o swoistej unifikacji sztuki „byłego Wschodu”, z którym kojarzone jest określenie „realizm Sorosa” (Soros Realism). Odnosi się ono bezpośrednio do działalności Sieci Centrów Sztuki Współczesnej Sorosa[9].
Rozległe środowisko związane ze sztuką współczesną, które z pewnością nie jest świadome swych materialnych fundamentów, jest niezwykle poirytowane każdym działaniem i zmianami personalnymi, które wykraczają poza postawangardową i postmodernistyczną doktrynę w sztuce, narzuconą przez Sorosa. Ignoruje się rzeczywiste działania artystyczne w obszarze kultury. Tak jak socrealizm w PRL-u, tak teraz realizm Sorosa musi być jedyną oficjalną opcją artystyczną obowiązującą w Polsce. Widać, że środowisko sztuki współczesnej w zakresie idei, koncepcji i paradygmatów artystycznych, stosuje dziś praktyki monopolistyczne, mimo tego, że Unia Europejska niby je zwalcza.
W obecnej sytuacji tęsknota za rzetelną polemiką artystyczną nie słabnie w Narodzie. Jestem ciekaw kontrargumentów wobec „prawicowej” sztuki. Jednak jest mi niezwykle trudno znaleźć merytoryczne wypowiedzi zadeklarowanych zwolenników sztuki współczesnej, które by świadczyły choćby o analitycznym obejrzeniu dzieł i wystaw. W przytłaczającej większości przypadków poziom intelektualny wypowiedzi krytykantów, przemieszany z kaznodziejskim moralizatorstwem, patetyczny w swej powadze staje się KOMICZNY. Jako próbkę poziomu lewicowej krytyki wybrałem wypowiedz Aleksandra Hudzika, który ma jasny, kategoryczny ogląd wystawy w Zachęcie:
Kontrowersje wywołuje dobór i umiejscowienie dzieł na ekspozycji. Oprócz prac jednych z najwybitniejszych współczesnych twórców (np. ci podpisani pod listem) można obejrzeć i takie o dość wątpliwej jakości.[10]
Mamy tu klarowny, czarno biały podział twórców na dwie grupy: wybitnych i tych o wątpliwej jakości. Merytoryczne kryteria podziału znane są tylko autorowi wypowiedzi. Wynik ten wzięty jest z prostej dedukcji: skoro dyrektor-kurator jest doszczętnie zły, to wybitnymi będą ci, co protestowali przeciwko jego osobie, a ci co go popierają z pewnością tworzą dzieła wątpliwej jakości.
Ponadto zostały rozwieszone na oko i bez pomysłu. "Obrazy i te dobre i te złe rozłożono tak, żeby pasowały do siebie kolorami".
Czy na wystawach sztuki współczesnej nie montuje się prac na oko? Wszyscy współcześni powinni wiedzieć, że kolor nie może być żadną wartością w sztuce (może poza kolorem czerwonym). Wnioskować można, że krytyk nie widział wystawy, albo jego wyczucie koloru oscyluje w zakresie rozróżniania bieli i czerni, albo oba te czynniki zaistniały jednocześnie. Przecież w tak prawicowy sposób kolory zestawia tylko PIS. Dalej Hudzik przejawia przenikliwą precyzję w dociekaniu zamysłów kuratora i projektantów ekspozycji w Zachęcie mówiąc, że zobaczył na wystawie tyle "złych obrazów", że tytuł wystawy odbiera jako "żart". Złe obrazy? Ciekawe, interesujące, wyśmienite! Jakaż to szowinistyczna segregacja i to jeszcze oparta na kategoriach Dobra i Zła, na jakiejś nieokreślonej moralności. Epitety rzucane przez krytyka, mimo, że pełne mentorstwa i dydaktyzmu oraz „świętego” oburzenia, zdradza jednak głęboką tęsknotę za jakimś uniwersalnym Dobrem.
Skoro można do oceny dzieł sztuki stosować takie kategorie, pójdźmy tym tokiem rozumowania dalej. Skoro są złe obrazy, to z całą pewnością znajdziemy w instytucjach typu csw mnóstwo, równie złych performance, instalacji, akcji artystycznych i interwencji społecznych!!! Chodźmy więc na poszukiwania.
Głosi się dziś powszechnie, że nie można tak po prostu ocenić sztuki i głębi doświadczeń artysty, a tym bardziej zanegować, to nieludzkie. A jak się ma sprawa wartościowania sztuki współczesnej? Wszystko jest tu wspaniałe, dobre, nie ma żadnego podziału, artyści są tylko znaczący, wielcy, zdolni, a nie ma niezdolnych ani takich, co nie mają nic do powiedzenia. Nic nie jest słabe, jałowe, wtórne - nie daj Boże, złe. Żadnych negatywnych ocen, wyroków. Wszystko jest akceptowane – sztab kuratorów nad tym doskonale panuje.
Tak się przedstawia leworządność w polskiej kulturze, w środowiskach sztuki współczesnej, w publicznych instytucjach sztuki. Walka polityczna o Zachętę pomija wszelkie argumenty artystyczne, poszukiwania koncepcji teoretycznych czy alternatywne formy sztuki. Nikt już nawet nie pozoruje demokracji, tolerancji, równości, obrony praw mniejszości czy większości artystycznej. Teraz dla środowiska, które wzbudził i zdaje się na zawsze porzucił dobroczyńca Soros, liczy się władza i kasa, liczy się po prostu przetrwanie. Proszę to zrozumieć!
My, Naród Polski - wszyscy obywatele Rzeczypospolitej, (...), nawiązując do najlepszych tradycji Pierwszej i Drugiej Rzeczypospolitej, (...), pomni gorzkich doświadczeń z czasów, gdy podstawowe wolności i prawa człowieka były w naszej Ojczyźnie łamane, pragnąc na zawsze zagwarantować prawa obywatelskie, a działaniu instytucji publicznych zapewnić rzetelność i sprawność, (...)[11] pytamy o status i przyszłość Zachęty Narodowej Galerii Sztuki w Warszawie.
[1] Bogusław Deptuła, Moc malarstwa, „Tygodnik Powszechny" 1,71 2007.
[4] https://magazynszum.pl/czy-artysci-moga-zakazac-instytucji-wystawiania-swoich-dziel-sztuka-i-prawo-autorskie-cz-3/
[5] za: Czekalski M. Międzynarodówka Salonów Automobilowych i hagiografia rewolucji: Mieczysław Szczuka na rozdrożach nowej sztuki, w; Artium Quaestiones, Tom 9 (1998) s. 75-109.
[6] Ośrodki SCCA działały w miastach: Ałmaty, Belgrad, Bratysława, Budapeszt (jedyny, który powstał wcześniej, w połowie lat 80.), Bukareszt, Kijów, Kiszyniów, Lublana, Moskwa, Odessa, Sankt Petersburg, Praga, Ryga, Sarajewo, Sofia, Skopje, Tallin, Warszawa, Wilno i Zagrzeb.
[7] Karolina Łabowicz-Dymanus, K. "Synchronizacja w Sieci. Centra Sztuki Współczesnej Sorosa - cztery modele: Budapeszt, Kijów, Tallin, Budapeszt", Instytut Sztuki PAN 2016
[8] Przykładem stereotypowej, antymalarskiej mentalności jest tekst Aleksego Wójtowicza Plastyka i polityka. „Pejzaż malarstwa polskiego”, który omawia wystawę malarstwa w Zachęcie. https://magazynszum.pl/plastyka-i-polityka-pejzaz-malarstwa-polskiego-w-zachecie/ 22.12.2023
[9] Synchronizacja w Sieci. Centra Sztuki Współczesnej Sorosa - cztery modele: Budapeszt, Kijów, Tallin, Budapeszt, str. 152
[10] Cytaty A. Hudzika zaczerpnięte z: Grodziński, B. Awantura o wystawę w Zachęcie. Obrazy powieszono wbrew artystom, ale to nie jedyny problem. na:Temat, 27 listopada 2023.
https://natemat.pl/527242,awantura-o-wystawe-w-zachecie-artysci-protestuja-dobor-obrazow-od-czapy
[11] z preambuły Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej. https://www.sejm.gov.pl