Gdy dorastałem, nienawidziłem hipokryzji – tak jak każdy zwyczajny młodzieniec przywiązany do całkowitej przejrzystości poglądów i wysokiego poczucia moralności. Stanąłem w jednym szeregu z osobami piętnującymi polityków, naukowców, dziennikarzy i pisarzy, którzy publicznie mówili jedno, a prywatnie robili coś zupełnie innego i często byli na tym przyłapywani. Wydawało mi się, że uczciwość powinna być aksjomatem, zaś wszystko, co nie było szczere, stanowiło fałsz równoznaczny z oszustwem.

To podejście stosowałem również w sztuce. Jedną z moich najwcześniejszych pasji był modernizm, przełamujący bariery stylistyczne, narracyjne i moralne. Moderniści obalili ograniczenia, które uniemożliwiały prawdziwą dyskusję o seksie, przestępczości, funkcjach cielesnych, instytucjach religijnych i władzy, czyli tematach chronionych wcześniej przez etykietę lub prawo. Malowano na przykład dorosłe postaci z włosami łonowymi. W epoce wiktoriańskiej malarze salonowi, tacy jak William-Adolphe Bouguereau czy Alexandre Cabanel, przedstawiali kobiece akty w wyjątkowo wyuzdanych formach, odwołując się jednocześnie do moralności zawartej nieodłącznie w mitologicznym temacie. Nie pokazywali przy tym żadnego owłosienia. W brytyjskiej historii sztuki znana jest historia (być może apokryficzna) opowiadająca o krytyku Johnie Ruskinie, który przywykł do oglądania takich właśnie kobiet. W noc poślubną był tak zszokowany i zniesmaczony włosami łonowymi swojej panny młodej, że nie zdołał skonsumować małżeństwa i przekreślił tym samym swoje szanse na szczęście w związku.

Zasadniczym argumentem przeciwko ukrywaniu powszechnych faktów biologicznych na rzecz decorum jest nieuczciwość takiego postępowania. Idealizacja ciał i osobowości doprowadziła do rozbieżności między tym, co mówiło się publicznie, a tym, co wiedziało się prywatnie. Ten dysonans przyczynił się do nieporozumień, argumentów wysuwanych w złej wierze, ignorancji i strachu. Jak głosi przysłowie – światło słoneczne jest najlepszym środkiem dezynfekującym. Innymi słowy, skrywane kłamstwa i występki można ukrócić, gdy się je publicznie ujawni. Ukazywanie ludzkiego ciała jako niedoskonałego służyło rozwojowi wiedzy i dyskursu, ponieważ nie dawało złudzeń i traktowało publiczność jako zdolną do przyswajania informacji w takim samym stopniu, jak osoby już wtajemniczone. Było to zatem przejawem egalitaryzmu. Nie wolno odmawiać osobom odwiedzającym muzeum sztuki wiedzy o tym, jak wygląda ludzkie ciało bez ubrania – może z wyjątkiem małych dzieci (a przynajmniej tak twierdzą niektórzy). Zgodnie z zasadami uczciwości wszyscy widzowie są traktowani jako osoby zdolne do zdobywania wiedzy oraz posiadające umiejętność rozumienia i opanowania charakterystyczną dla osób dorosłych, a nie jako nieletni, którzy potrzebują ochronnego płaszcza ignorancji.

Argument ten oczywiście sięga od wyglądu ciała do jego funkcji. Ulisses (1918-20) Jamesa Joyce’a był pierwszą powieścią anglojęzyczną, w której (wielokrotnie) opisano akt defekacji. W poszukiwaniu narracji obejmującej każdą część życia bohatera nie można było pominąć funkcji cielesnych, ponieważ byłoby to równoznaczne z zachowaniem standardów moralnych i literackich poprzedniej epoki, uważanych za opresyjnie świętoszkowate. Przedstawianie defekacji i innych czynności było zatem aktem wyzwolenia i narzędziem pozwalającym obalić konwencje społeczne uważane przez współczesnych ludzi (i modernistów) za niebezpiecznie ograniczające. Sprośne historie opisujące defekację można odnaleźć w ludowych opowieściach i pieśniach klas niższych – nawet na obrazie Bruegla (Pejzaż z szubienicą (1568)) – więc tak naprawdę w tym nowoczesnym ruchu liberalizacyjnym mamy do czynienia z demokratycznym impulsem do wyrównywania szans między klasami społecznymi i nurtami kulturowymi niskimi i wysokimi. Krótko mówiąc, dążenie do zniesienia podwójnych standardów wprowadza normy uniwersalne – między klasami, między płciami, między księżmi i osobami świeckimi, między narodowościami, między religiami, między dorosłymi i dziećmi, między ludźmi wykształconymi i tymi, którzy dopiero tacy się staną – i jest przedłużeniem myśli oświeceniowej i działań rewolucyjnych.

Jacek Adamas, Tonfa, 2015, Fot. Daniel Czarnocki

Wyzwolenie oddolne czy odgórne?

Oczywiście seks był przedstawiany w sposób znacznie bardziej jednoznaczny od samego początku tworzenia obrazów. Sama siła erotycznego impulsu do uprawiania aktów seksualnych, oglądania ich, czytania o nich i ich opisywania wymyka się absolutnym ograniczeniom. Seks ma pierwszeństwo przed wszystkim, poza pragnieniem przetrwania i miłością rodzinną. Sztukę i literaturę związaną z seksem można znaleźć we wszystkich kulturach i we wszystkich epokach, mimo że w wielu z nich obowiązują surowe zakazy omawiania lub przedstawiania seksu czy nagości. Wyrazem tego są zarówno najprymitywniejsze graffiti, jak i najbardziej wyrafinowane osiągnięcia artystyczne w dziedzinie sztuk pięknych.

Wśród zarzutów stawianych przez egalitarystów wobec tradycjonalistów w kwestii stosowania podwójnych standardów jest fakt, że klasy wyższe od dawna cieszą się swobodą oddawania się prywatnemu libertynizmowi, a jednocześnie utrzymują religijno-prawne ramy, które uniemożliwiają podobne działania osobom o niższym wykształceniu, dochodach i statusie społecznym. Konsumpcja zagranicznej pornografii i drogich obrazów, seksualna rozwiązłość cudzołóstwa, ochrona pederastii w ekskluzywnych prywatnych szkołach[1] i bezwstydne grabienie klas niższych przez arystokrację są (według egalitarystów) najgorszymi formami i najbardziej konkretnymi przejawami moralnej hipokryzji, ukazującymi sposób, w jaki klasy wyższe zazdrośnie strzegą swoich przywilejów, a jednocześnie wymuszają zupełnie inne standardy na całej populacji. Taka nierówność z pewnością nie powinna istnieć – argumentuje egalitarysta – a sposobem na wprowadzenie uczciwości (jeśli nie faktycznej równości szans) jest zwiększenie otwartości (czyli rozluźnienie) treści i norm seksualnych.

Miałem okazję zastanowić się nad tą kwestią, recenzując książkę A Matter of Obscenity: The Politics of Censorship of Modern England Christophera Hilliarda. W tej publikacji, napisanej przez historyka literatury, który wyraźnie popiera działania na rzecz złagodzenia prawa dotyczącego nieprzyzwoitości w Anglii i Walii, widzimy, jak lewicowi/liberalni naukowcy i prawnicy ramię w ramię współpracowali z wydawcami (chcącymi sprzedawać publicznie materiały o charakterze seksualnym) nad zniesieniem prawa dotyczącego nieprzyzwoitości w Anglii, w czasie, gdy w Stanach Zjednoczonych tego samego dokonywano podczas procesów w sprawie poematu Howl Allena Ginsburga i powieści Last Exit to Brooklyn Huberta Selby’ego. Innymi słowy, chociaż zwolennicy liberalizacji twierdzili, że walczą o prawa zwykłego człowieka do dostępu do materiałów, które zamożny bibliofil lub turysta z wyższej klasy mógłby swobodnie nabyć w Paryżu, działali w oparciu o bodźce komercyjne i własne interesy, choć niektóre z nich miały charakter polityczny. „Wyzwolenie” w tym przypadku nie przyszło z dołu (wyłaniając się organicznie z ogółu społeczeństwa), ale zostało narzucone przez wykształconą elitę społeczeństwu, które było stosunkowo konserwatywne pod względem obyczajowym.

Zgodnie z teorią elit kultura wywodzi się z prawa. Elita wyraża swoje wartości i zapewnia sobie kontrolę poprzez uchwalanie praw i narzucanie wspólnych norm obywatelskich, które są następnie przyjmowane przez społeczeństwo. Społeczeństwo robi to częściowo dlatego, że godzi się na odgórne polecenia i ich potrzebuje, ale także dlatego, że jednostki z natury dążą do osiągania wysokiego statusu i mają motywację do przejmowania zachowań wyższej warstwy społecznej, ponieważ świadczy to o posłuszeństwie i umożliwia pełnienie funkcji kierowniczych. Jeśli spojrzymy na sprawy sądowe dotyczące nieprzyzwoitości z lat 1920-1965 jako wyraz narzucania przez elity swojego społecznie liberalnego, ateistycznego i estetycznego gustu ogółowi społeczeństwa – finansowanego i wspomaganego dochodami z wydawnictw – koncepcja ta wydaje się prawdziwa. Nie przeprowadzono konsultacji z ludnością, nie głosowano w tej sprawie. Społeczeństwo podporządkowano woli elit , a jego członkom wmówiono, że to liberalizacja dla ich dobra i zniesienie podwójnych standardów. W tym świetle kultura wydaje się być odgórnym przedsięwzięciem, a egalitaryzm – projektem elitarnym, mającym na celu ograniczenie władzy Kościoła, podtrzymania tradycji, wpływu rodziny i egzekwowania moralności przez wspólnoty lokalne. Równocześnie zwiększa się władzę świeckiej, technokratycznej klasy zarządzającej: polityków, prawników, naukowców, lekarzy, dyrektorów muzeów, biegłych sądowych. Oto państwo w jego nowoczesnej formie.

Dziwne, że egalitaryzm (który pozornie wydaje się tak dobroczynny) w rzeczywistości działa jako etyczne wsparcie dla wzrostu potęgi państwa. Jeśli chcemy, żeby każdy miał dostęp do materiałów o charakterze seksualnym, musimy mieć organy regulacyjne upoważnione przez państwo do sprawdzania i klasyfikowania tych materiałów, a także uwolnić sprzedawców od ingerencji osób o poglądach religijnych i moralnych. Dostęp staje się prawem, czymś, co musi być prawnie nadzorowane. Następnie, gdy pojawiają się obawy o powiązania z przestępczością seksualną, do akcji wkracza państwo, by ustalić, jakie formy materiałów o charakterze seksualnym są już niedozwolone i wprowadzić większe ograniczenia. Państwo występuje w roli pater familias, odbierając rolę pośrednika rodzinie, wspólnocie i Kościołowi, stając się moralnym i prawnym autorytetem w sprawach prywatnego postępowania. Na każdym kroku egalitaryzm działał na korzyść elit w rządzie, produkcji, sprzedaży i akademickiej ocenie materiałów, które jeszcze pokolenie wcześniej były uważane za zdegenerowane i nielegalne.

„Miłość, która nie śmie wymówić swego imienia”

W opublikowanym niedawno artykule nagłośniłem fakt, że galeria Tate w Londynie (brytyjska narodowa galeria sztuki) zaprosiła drag-queen do czytania dzieciom bajek. Trudno było się tego nie spodziewać. Organizacja, do której należy rzeczony performer, była wcześniej wspierana przez British Museum, British Library, National Health Service i największe instytucje kulturalne w kraju. Ze względu na znaczną degradację kultury publicznej i fakt, że publiczne podmioty zajmujące się sztuką uchylają się od swoich obowiązków (i przeznaczają środki na treści nieartystyczne i polityczne), mój artykuł nie wzbudził zainteresowania osób, które nie byłyby już wcześniej poważnie zaniepokojone postępowym entuzjazmem drążącym nasze instytucje. Wspomniane spotkanie nie było nawet specjalnie ukrywane. Umieszczono je na stronie internetowej Tate poświęconej nadchodzącym wydarzeniom, podobnie jak link do filmu o zachowaniach seksualnych mniejszości – oczywiście na stronie poświęconej zajęciom dla dzieci.

Jest to naturalny rezultat procesu, który rozpoczął się w XIX wieku. Angielska ustawa o przestępstwach przeciwko osobie (1828) miała szerszy zakres niż ustawa przeciwdziałająca homoseksualizmowi z okresu średniowiecza, którą zastąpiła. Wiadomo było, że nawet po 1828 roku homoseksualiści mieli pewną swobodę w dyskretnym praktykowaniu swoich czynności, przy czym klasa wyższa cieszyła się większą prywatnością i bezpieczeństwem finansowym, co zapewniało im większą ochronę przed prawem. Ustawa miała raczej zniechęcać i być wyrazem zgorszenia, niż być próbą wykorzenienia homoseksualizmu. Dopóki aktów tych dokonywano w sposób dyskretny, bez użycia siły, na osobności i bez udziału nieletnich lub otwartego nagabywania, homoseksualizm był często ignorowany przez władze. Artyści, pisarze, arystokraci, marynarze i ekscentrycy – a także dorastający chłopcy, zwłaszcza w szkołach prywatnych – mieli pewną swobodę w sprawach prywatnych. Było to ucieleśnienie „niezdrowych” podwójnych standardów potępianych przez egalitarystów, zgodnie z którymi określona klasa miała większe prawo do robienia czegoś, co było teoretycznie nielegalne i moralnie godne potępienia.

Ci, którzy uważali, że homoseksualizm nie powinien być ścigany, agitowali za wycofaniem angielskiej ustawy zabraniającej męskich aktów homoseksualnych i w 1967 roku została ona uchylona. Stworzyło to równe szanse, według których nie rozróżniało się prawnie homoseksualizmu i heteroseksualizmu. W związku z tym, w kwestii produkcji kulturalnej trudno było argumentować, że materiały traktujące o homoseksualizmie powinny być wykluczone z przestrzeni publicznej lub otrzymywać mniejsze dofinansowanie. Miały równorzędny status w kulturze publicznej. Arbitrem kultury publicznej jest klasa elitarna, czyli właśnie te osoby, które zgodziły się na legalizację aktów homoseksualnych i te, które złagodziły lub zniosły przepisy dotyczące nieprzyzwoitości. Rozpowszechniają one swoje wartości poprzez patronat. Aby dowieść swojej liberalności i otwartości – a także wspierać artystów, pisarzy, performerów i kolekcjonerów homoseksualnych materiałów kulturowych – elitarni strażnicy kultury publicznej promują i finansują takie materiały. Homoseksualizm jest dzisiaj (bardziej niż w czasach Oscara Wilde’a) działaniem lub powiązaniem o wysokiej randze, i to w ostentacyjny wręcz sposób. W dobie kultury wykluczenia, w której można stracić pracę lub zostać publicznie skompromitowanym za wyrażenie wątpliwości co do słuszności promowania materiałów homoseksualnych jako dominującej części sztuki obywatelskiej, wzmacnia się wysoki status homoseksualizmu jako chronionej i sankcjonowanej przez państwo przynależności kulturowej elit.

Jakie można mieć wątpliwości? Samo zajęcie przez homoseksualizm tak ważnej pozycji w życiu obywatelskim to już spory krok. Wiele instytucji publicznych i prywatnych podkreśla swój związek z mniejszościami homoseksualnymi i innymi tożsamościami płciowymi, organizując publiczne obchody, od Gay Pride (początkowo pojedynczy marsz w Londynie, obecnie miesięczna seria wydarzeń w całym kraju) po parytety w programach i marketingu. Na cele charytatywne i wydarzenia, które „wychwalają” homoseksualizm, przeznacza się ogromne sumy. Po wykroczeniu poza penalizację, a nawet tolerancję, powszechnie przyjmuje się, że popieranie homoseksualizmu jest warunkiem wstępnym uczestnictwa w krajowym życiu publicznym na najwyższym poziomie. Jest to sytuacja bez precedensu. Nawet w starożytnej Grecji homoseksualizm był postrzegany jako kwestia mentorstwa i etap męskiego rozwoju, a nie jako stały stan, a tym bardziej nie jako odrębna tożsamość na całe życie czy osobna kultura. W czasach malejącego wskaźnika urodzeń, rozbitych rodzin i gwałtownego wzrostu liczby młodych ludzi deklarujących orientację homoseksualną należy się zastanowić, czy jest to dowód na to, że kultura homoseksualna przekazywana jako cecha obywatelska o wysokim statusie ma wpływ na społeczeństwo na poziomie podstawowym. Akceptacja zachowań homoseksualnych w życiu prywatnym, przy jednoczesnej publicznej dezaprobacie (lub przynajmniej zniechęceniu), jak to miało miejsce dawniej, nagle wydaje się nie hipokryzją, ale potencjalnie roztropnością.

Ponieważ wcześniej byłem równie pozytywnie usposobiony wobec egalitaryzmu, nie znając jego źródeł i następstw, wydaje mi się niezwykłe, że obecnie podwójne standardy zaczynają mieć dla mnie sens. Nie sugeruję, żebyśmy publicznie mówili, że homoseksualizm jest zły, a prywatnie go praktykowali. Chodzi o coś bardziej subtelnego. Czy moglibyśmy zaakceptować homoseksualistów, odmawiając jednocześnie uznania orientacji homoseksualnej za dobro publiczne, normę obywatelską lub przynależność do elity? Czy moglibyśmy, tak jak ludzie epoki wiktoriańskiej, pogodzić się z tym, co robią osoby, które znamy i na których nam zależy, ale jednocześnie uznać, że ich zachowanie jest statystycznie nienormalne, a może nawet nieoptymalne pod względem społecznym? Dzięki temu moglibyśmy stwierdzić, że homoseksualizm może być nieunikniony w życiu prywatnym niektórych osób, ale nie powinien być sprawą, którą społeczeństwo powinno wychwalać. Takie stanowisko dawałoby osobom heteroseksualnym swobodę odczuwania współczucia, litości lub dezaprobaty wobec homoseksualistów bez narażania ich na odpowiedzialność karną czy faworyzowania ich kultury. Kiedy zniknie wysoki status homoseksualizmu i transseksualizmu, być może zobaczymy, że zachowania seksualne osiągną naturalny poziom, bez presji społecznej, propagandy obywatelskiej i dążenia do osiągnięcia statusu społecznego wpływającego na ludzi w niewłaściwy sposób.

O dziwo, wielu angielskich homoseksualistów w 1967 roku miało podobne odczucia. Żałowali oni, że utracili podziemną kulturę, która towarzyszyła homoseksualizmowi, i przyznali, że legalizacja pozbawiła seks elementu zakazanego owocu, którego (czasem nieświadomie) pożądali. Później odkryli, że kiedy zostaje się klientem państwa, tożsamość grupy staje się dla niego tarczą do rozszerzania władzy. Być może podwójne standardy są lepsze niż państwowy patronat.


Alexander Adams

Alexander Adams jest brytyjskim artystą, krytykiem i poetą. Swoje teksty krytyczne publikował w Apollo, British Art Journal, Burlington Magazine, The Critic i The Jackdaw. Jego prace były wystawiane na całym świecie, a tomy wierszy i rysunków wydano w Wielkiej Brytanii, w Stanach Zjednoczonych i na Malcie. W 2022 roku, nakładem wydawnictwa Imprint Academic, ukazała się jego książka zatytułowana Artivism: The Battle for Museums in the Era of Postmodernism.