Pod koniec 2019 roku ukazał się ostatni numer Arteonu, magazynu o sztuce, który wydawano w Poznaniu przez dwadzieścia lat. Czasopismo o ugruntowanej pozycji, odwołujące się do wyższych wartości i prezentujące w wyważonej formie szerokie spektrum polskiej i międzynarodowej plastyki tak po prostu, dyskretnie zniknęło. Tendencja zaniku formy drukowanej dotyka również inne periodyki. Na stronach internetowych magazynu Szum ostatnio czytaliśmy, że zaprzestaje się publikować jego papierową wersję. Skomentowano ten fakt dość poetycko, że szelest papieru nie będzie już słyszalny. Te drobne zdarzenia nie napawają jednak optymizmem. Zanik szelestu papieru to poważny symptom kryzysu, podobnie, jak zanik tętna u pacjenta. Zawęża się stopniowo poletko dla ambitnego piśmiennictwa z dziedziny krytyki sztuki, a poszerza się sowicie dotowany areał nieużytków, tak korzystny dla zideologizowanej propagandy politycznej i wciskania artystycznego kitu. Cieszy to zapewne wielu beneficjentów eurokołchozu, bo pod pretekstem tzw. sztuki współczesnej, bez dyskomfortu wynikającego z funkcjonowania prawdziwej krytyki sztuki można robić wszystko albo nic. Wystarczy tu europejska legitymacja i odpowiedni slang światowego mainstreamu (najlepiej po angielsku, bo polskie „gęsi” swego języka sztuki nie mają). W tym kołchozie wystarczy odgrzewanie tego co już było w XX wieku i wielokrotne powielanie zestarzałych nowości. Jest fajnie! Wolność jest!

Pejzaż z upadkiem Ikara, Pieter Bruegel Starszy, ok. 1560
Royal Museum of Fine Arts of Belgium, Bruksela

Upadek czasopisma, niczym upadek mitycznego Ikara, który latał zbyt blisko słońca, pozostaje niezauważony przez orzących polskie pole sztuki. Bez pogłębionej, zwerbalizowanej refleksji, która jest podstawą warsztatu krytyka, niemożliwa staje się rzetelna polemika w obszarze sztuki. Brak poważnego piśmiennictwa uniemożliwia recepcję współczesnych problemów kultury i rozwoju myśli o sztuce uwzględniającej realny, a nie tylko medialny, tj. wyimaginowany obraz świata i społeczeństwa. Konsekwencją tego stanu jest brak możliwości rozwoju samej sztuki. Wiem, wiem, powiecie, że to jakieś przedepokowe farmazony. Każdy sztuk–mistrz dobrze wykształcony w państwowej akademii powinien wiedzieć, że sztuki nie należy już rozwijać, ona po prostu ma rosnąć sama, dziko jak chwast, bez przycinania sekatorem i bez selekcji – bo tak jest bardziej ekologicznie.

Również teksty towarzyszące kuratorskim wystawom prezentują często upolityczniony bełkot i zlepek frazesów. Warto je poddać głębszej, naukowej analizie. Może już ktoś próbował to robić? Jeśli nie, to zachęcam. Oczywiście, że ­­­za darmo, nie przewiduje się na to specjalnego funduszu. Owszem, duże ogólnopolskie dzienniki prowadzą rubryki o wydarzeniach artystycznych i nader chętnie „krytykują” to, co odstaje od programu ideologicznego ich mocodawców i właścicieli. Ekonomista, politolog czy dyplomowany dziennikarz ­– wszyscy oni wiedzą, co należy promować. Wiele portali o sztuce jest dostępnych w Sieci dzięki prostemu kliknięciu. Zamiast pisania, organizuje się też różne debaty publiczne na tematy sztuki, podczas których zatroskani o opinię publiczną i oglądalność moderatorzy wiedzą lepiej, co można powiedzieć, a czego nie. Jednak są one pełne ogólników ślizgających się po powierzchni problemów jak rzucane w wodę kamienne „kaczki”. Po błyskotliwych skokach szybko toną. Zarejestrowane z nich nagrania natomiast toną w czeluściach Internetu jeszcze szybciej. Właściwości tego medium oraz psychologia skrolowania zmuszają do maksymalnego skracania tekstów. Coraz mniej jest pogłębionej i obiektywizowanej refleksji z przypisami i z rzetelną bibliografią. Coraz mniej papieru, drukowanych szpalerów, mniej szelestu. Tylko szum.

Niejedno ambitne czasopismo upadło i co z tego? W obliczu poważnych problemów geopolitycznych, ekonomicznych, w sytuacji, gdy jakiś kraken może się pojawić i pochłonąć wszystkich, gdy dla ratowania Matki Planety będziemy zmuszani, dławiąc obrzydzenie zajadać insekty, marginalne problemy niszowego środowiska wydają się bez jakiegokolwiek znaczenia. Arteon nawet nie pozostał w Sieci. Być może jego formuła wyczerpała się, jak sugeruje Karolina Staszak, a może nie było już o czym pisać. Najpewniej to brak finansów i to bez ceregieli rozwiązał wszelkie dylematy artystyczne. Co dalej z polskim piśmiennictwem artystycznym!!? To pytanie wielce retoryczne.

Miałeś chamie złoty róg … został ci się ino szum. Tak, właśnie medialny szum. Współczesna polska krytyka sztuki generuje szum, który przypomina dziś efekty lipnego wideo-art z lat dziewięćdziesiątych typu wizja zamkniętych oczu (closed-eye-vision)[1]. W przestrzeniach white-cube masowo prezentowano obiekty wideo wykorzystujące słabej jakości przemysłowe monitory, które migotały i bełkotały ciasno zapętlone sekwencje. Kto dziś to pamięta? Piśmiennictwo artystyczne zeszło do roli irytującego szumu tła, jaki pojawiał się w tamtych rejestracjach wideo, a co dziś łatwo usunąć za pomocą prostych programów. Co znamienne closed-eye-vision jest bezpośrednim zapożyczeniem opisanego w psychologii closed-eye-visualization, stanu przy zamkniętych oczach, który może wywoływać halucynację. Widzimy wtedy ciemne tło, na którym pojawiają się „szumy” w postaci plam o różnych kolorach, kształtach i rozmiarach. Zjawisko to intensyfikuje się pod wpływem gorączki, chorób psychicznych, a przede wszystkim pod wpływem substancji psychoaktywnych oraz – jak widać – również pod wpływem kreacji artystycznej.

W PRL-u, w epoce śnieżących, czarnobiałych telewizorów transmitujących szum socjalistycznej propagandy powstał proroczy film Rejs Marka Piwowskiego, z którego dialogi do dziś niektórzy recytują z pamięci. Kogo dziś stać na taki poziom intelektualny bezinteresownej refleksji o sztuce, jaką Piwowski prowadzi pomimo zniewolenia polskiej kultury propagandą marksistowsko-leninowską?

Z tych naszych rozmów wyłania się idea występów i… jakich jeszcze nie było. Stworzenia czegoś zupełnie nowego. Nowa wartość może powstać jako synteza różnorodnych sprzecznych ze sobą wartości. Jeżeli chcemy osiągnąć nową wartość, musimy doprowadzić do konfliktu między tym co fizyczne, a tym co duchowe. Jeżeli natura, więc fizyczność, jest czymś pierwotnym, czyli tezą, to kultura jest jej antytezą, a synteza tym, co pragniemy osiągnąć. (…) Chcąc stworzyć sztukę na naszą miarę, musimy zwiększyć w niej udział wysiłku fizycznego, a dla antytezy i duchowego. I to jest nowa strategia syntezy. I to jest nowa koncepcja sztuki.[2]

Brodzący w Wiśle uczestnicy rejsu, niczym przechadzający się z uczniami po Areopagu Sokrates, dyskutują o zawiłych zagadnieniach aktualnej wtedy sztuki. Wraz z rozwojem refleksji rozmówcy stopniowo, lecz dla nich niepostrzeżenie, znikają pod powierzchnią wody. Symbolika sceny wielce wymowna. Dziś kultura staje się wielką antytezą rzeczywistości, odrywa się od niej, a my pogrążamy się w niebyt.[3] Dialogi z kultowego filmu mimo upływu lat są aktualne, nokautują stan refleksji o sztuce współczesnej. Weźmy dla przykładu ten waśnie tekst, który zechcieliście Państwo przeczytać, aż do tego miejsca – zakładam, że krytykowi sztuki nie może się on spodobać, bo to ewidentna krytyka takiego powiedzmy krytyka. Mimo to…

Poproszę o głos! Każdy może, prawda, krytykować, a mam wrażenie, że dopuszczanie do krytyki, panie, to nikomu tak nie podoba się, więc dlatego z punktu mając na uwadze, że ewentualna krytyka musi być, tak musimy zrobić, żeby tej krytyki nie było, tylko aplauz i zaakceptowanie…[4]

Piotr P. Drozdowicz

Poznański artysta malarz, doktor sztuki. Studiował w ASP w Poznaniu i w Ecole des Beaux-Arts de Rennes we Francji. Zajmuje się malarstwem olejnym, akwarelą oraz malarstwem ściennym specjalizując się w technikach al fresco. Projektuje wnętrza architektoniczne z zastosowaniem malarstwa ściennego. W latach 2022/23 zrealizował freski w kościele św. Eloi w Comblessac (Francja). Autor książki Między muzeum a prezbiterium (nagroda główna im. Łukaszewicza Poznaniana 2017). Śpiewa jako tenor w Chórze Filharmonii Poznańskiej „Poznańskie Słowiki” koncertując w Polsce i za granicą.

[1] Brzeziński M. (2009), Bad film? Good art, w: Opcje, nr 2(75), str. 53-57

[2] Cytat z filmu Rejs (1970) Marka Piwowskiego.

[3] Przesłanie filmu Rejs odnoszę do kondycji sztuki współczesnej, ale trafniej i dosadniej wyraża ją Krzysztof Mętrak: Rejs jest filmem o zbiorowości owładniętej niemożliwością (…) ujęcia rzeczywistości w jakikolwiek rygor (…). Czegokolwiek się ludzie na statku tkną, to natychmiast przemienia się w działanie absurdalne, groteskowy gest, bezradną pantomimę czy nieartykułowany bełkot (…). Wszyscy tkwią we wszechwładzy stereotypów, z których nie mogą się wywikłać. Rejs staje się w tej perspektywie filmem obrazującym zbiorową schizofrenię. (Krzysztof Mętrak, Autografy na ekranie, Warszawa 1974)

[4] Cytat z filmu Rejs (1970) Marka Piwowskiego.