Adolf Hyła, Jezus Miłosierny, 1944-54, olej na płótnie, fragm.
W krakowskich krużgankach klasztoru dominikanów zaprezentowano w listopadzie tego roku wystawę wizerunków Jezusa Miłosiernego, zrealizowanych przez dziesięciu artystów w ramach projektu Namalować katolicyzm od nowa. W ocenie organizatora Dariusza Karłowicza, prezesa Fundacji Świętego Mikołaja, są to najwybitniejsi polscy malarze. Podjęli się oni namalowania obrazów Jezusa Miłosiernego według wizji świętej Faustyny Kowalskiej, które po wystawie z automatu mają trafić do warszawskich kościołów. Wystawie towarzyszyła konferencja, a właściwie debata publiczna, na której uczestnicy projektu podzielili się swymi doświadczeniami i żywo dyskutowano o odnowieniu sztuki sakralnej. Inicjatywa wzniosła, cele słuszne, organizacja profesjonalna, zainteresowanie publiczności ogromne – jednym słowem sukces. Czy aby na pewno? Sam tytuł projektu budzi kontrowersje. Primo, jak można malować katolicyzm? Secundo, co to znaczy, że od nowa? A między tym wszystkim święty wizerunek Miłosiernego. Pojechałem, zobaczyłem i...
Historie wielu wizerunków Jezusa z Nazaretu nadają się na fabułę sensacyjnych filmów akcji – ciągłe zwroty, zawiłe perypetie w gorączkowym poszukiwaniu autentyzmu i wierności oryginałowi, ukrywanie przed ikonoklastami, kradzieże i profanacje. Emocjonalne ekstazy zwolenników, kontra irracjonalne furie przeciwników. Każdy wie jak On ma wyglądać. Agencja kosmiczna NASA cyfrowo odtworzyła ostateczny portret Miłosiernego, a ostatnio w Salamance piętnastu artystów pod kierownictwem Alvaro Blanco stworzyło hiperrealistyczną figurę Jezusa na podstawie płótna pogrzebowego zwanego całunem.
Leonardo da Vinci, Salvator Mundi, ok. 1499-1510, olej na desce z orzecha włoskiego
Najdroższy obraz jakikolwiek został sprzedany, to Salvator mundi przypisywany Leonardowi da Vinci. Kupił go w 2017 roku książę Badr bin Abdullah, minister kultury Arabii Saudyjskiej, za ponad 450 milionów dolarów i ukrył go przed światem. Niezwykłą, lecz negatywną popularność w sieci, zyskał wizerunek Jezusa Ecce Homo, wykonany w 2012 roku przez Cecilię Giménez.
Próbując odnowić obraz, 80-letnia artystka-amatorka zamalowała fresk Elíasa García Martíneza, tym samym tworząc karykaturę, która kojarzy się powszechnie z głową małpy. Internetową petycję, która stwierdza, iż praca pani Giménez jest inteligentnym odbiciem sytuacji politycznych i społecznych naszych czasów podpisało aż 20 000 osób. Osobiście dodałbym, że doskonale ilustruje ona kondycję współczesnego malarstwa. Jest to symboliczny rezultat ignorancji i zadufania w swoje umiejętności, gdy podejmujemy się namalować coś od nowa, negując kulturę, tradycję artystyczną poprzedników oraz anatomię człowieka. Dla wielu wystarczy odkrywać stare, dla innych należy malować wszystko od nowa. Po obejrzeniu krakowskiej wystawy, można ogólnie stwierdzić, iż rezultaty malowania „od nowa” mieszczą się na osi pomiędzy Leonardem da Vinci, a Cecilią Giménez – gdzieś pomiędzy, lecz z pewnością daleko, daleko od tego pierwszego. Którym będzie bliżej do renesansowego mistrza, a którym bliżej do amatorki z hiszpańskiej Borji, trzeba już ocenić samodzielnie, bo na krytyków i historyków sztuki nie można niestety liczyć.
A co z naszym Miłosiernym? Zacznijmy od poczatku. Dla dobra dalszych rozważań należy absolutnie zawiesić kontekst religijności, uduchowienia czy problemów teologicznych, a przyjrzeć się materii artystycznej obrazów, korelacji ich formy i treści oraz funkcji, dla których były tworzone. Tak, właśnie funkcji, wbrew współczesnemu mniemaniu, że sztuka nie może mieć określonych funkcji do spełnienia. Wszak zgodnie z założeniami projektu, finałem ma być umieszczenie tych obrazów w przestrzeni publicznej warszawskich kościołów.
W światowej ikonosferze najbardziej znanym polskim obrazem, którego reprodukcje można spotkać na wszystkich kontynentach, nie jest żaden z obrazów Matejki, Malczewskiego czy Sasnala. To obraz olejny Jezus Miłosierny Adolfa Hyły, ucznia Jacka Malczewskiego, namalowany w Krakowie w 1944 roku. W 1954 roku Hyła na prośbę duchownych zamalował na nim krajobraz, dając ciemne tło oraz sugestię kamiennej posadzki pod stopami Jezusa[1].
Obraz jest rozwinięciem typu ikonograficznego sacré-cœur, który swój początek ma w siedemnastowiecznej Francji, a szczególnie rozpowszechniony był w dziewiętnastowiecznej Europie. Dzięki pismom Faustyny Kowalskiej, a w szczególności dzięki mecenatowi i aktywności księdza Michała Sopoćko, naturalna ewolucja tego typu przedstawienia Jezusa przyjęła ostatecznie formę kanonu Jezusa Miłosiernego. Pierwowzorem dla tego obrazu, jak i dla nowego typu ikonograficznego, jest wileński obraz Eugeniusza Kazimirowskiego z 1934 roku, wykonany pod okiem Faustyny Kowalskiej. Jego kopia wykonana przez Łucję Bauzukiewicz już w 1937 roku propagowana była w Krakowie w formie reprodukcji. Kolejni artyści tworzyli swoje interpretacje Miłosiernego. Byli to m.in.: Piotr Siergiejewicz (1939-1940), Henryk Uziembło (1942), Felicjan Szczęsny Kowarski (1943), Aleksander Maj (1944), Jan Wałach (1952), czy wreszcie będący laureatem zorganizowanego przez biskupa Franciszka Barda konkursu na obraz Jezusa Miłosiernego Ludomir Sleńdziński (1954). Wiele z tych obrazów prezentuje bardzo wysoki poziom artystyczny, kunszt techniki malarskiej, jak i dyskretną, acz bogatą narrację symboliki i treści teologicznych. Dla artystów najważniejsza była wierność wizji duchowej i troska o wymogi liturgiczne, bez „parcia na styl” nowoczesny. Mimo wierności kanonowi ikonograficznemu, wspomniani artyści zdołali w pełni, lecz z pokorą wyrazić swą osobowość twórczą. Szczególnie wartościowe pod względem artystycznym, a tym samym odpowiednie do użytku liturgicznego wydają się realizacje profesora Politechniki Krakowskiej Ludomira Sleńdzińskiego[2]. W jego obrazach sylweta Chrystusa emanuje łagodnością, spokojem i dostojeństwem, ale i siłą połączoną z majestatem gestów. Widzimy postaci doskonałe pod względem anatomii oraz szlachetną tkankę tekstury malarskiej, jak i niezwykle konsekwentną strukturę kolorystyczną, budującą iluzję plastyczną całej kompozycji obrazu. Te obrazy Miłosiernego w pełni wpisują się w program pozostałej twórczości artysty[3].
A jak sprawa ma się z Adolfem Hyłą? Jak podaje Dorota Lekka, Hyła wykonał 247 obrazów Miłosiernego[4]. Jest to niewyobrażalna ilość. Jego pierwsza wersja z 1943 roku jest naprawdę bardzo dobra pod względem formalnym[5]. Dziś Adolf Hyła jest na indeksie zakazanych, nie wypada o nim myśleć i mówić – co ma być oczywiste dla ludzi na poziomie. Czy znamy malarstwo Hyły, czy ktoś przyjrzał mu się bez uprzedzeń?
Dlaczego obraz Adolfa Hyły jest zły?
Podejmując wielki i wymagający umiejętności temat Jezusa Miłosiernego, który od prawie stu lat owocuje w Polsce ogromną ilością cennych dzieł, warto odnieść się zarówno do realizacji poprzedników, jak i całego dorobku historii malarstwa. Malować od nowa, tak jakby nic przed nami nie było, to przejaw modernistycznej mentalności zerwania. To realizacja postulatów awangardy, by ignorować i ostatecznie zniszczyć zastaną sztukę (i wartości estetyczne) kojarzoną z przeszłością – z chrześcijaństwem, z kulturą burżuazyjną sprzed rewolucji bolszewickiej. A może nie chodzi o malowanie „od nowa”, lecz o potrzebę odnowienia czegoś? A to co innego!!! Podejmując się odnowienia czegoś, trzeba przejawiać mentalność kontynuacji, nie być ignorantem i mieć respekt przed zastanym dziedzictwem. Uważajmy jednak, aby nie była dla nas autorytetem wspomniana wyżej Giménez, hiszpańska pasjonatka malarstwa. Bez dużej pokory i szacunku do przedmiotu nie odnowisz dobrze nawet mebelka, czy własnych butów.
Jednym z podstawowych sposobów weryfikacji jakości malarstwa jest zestawianie ze sobą dzieł, najlepiej fizyczne, co pozwala na obiektywną analizę porównawczą wielu formalnych aspektów języka malarskiego. Takie badanie ukazuje wartości niedostępne przy szybkim, bezrefleksyjnym oglądzie malarstwa. Pozwala wyłonić obrazy dobre, a wyeliminować obrazy słabe, niekonsekwentne i bez wyrazu, które nie wytrzymują sąsiedztwa. Pozwala to również przełamać stereotypy estetyczne i kalki obiegowych opinii. Wyobraźmy sobie, że do prac pokazanych na krakowskiej wystawie dołączamy ten „zły” obraz Adolfa Hyły. Jakie byłyby rezultaty takiego eksperymentu?
Konwencja malarska tej spopularyzowanej wersji Jezusa Miłosiernego Adolfa Hyły zachowuje XIX-wieczne rozwiązania formalne, jednak w warstwie koloru przejawia cechy postimpresjonistyczne i zabiegi kolorystyczne kapistów. Solidny warsztat malarski wsparty dobrym, dynamicznym rysunkiem (choć nie mistrzowskim) pozwala właściwie oddziaływać obrazowi oglądanemu z bliska i z daleka. Taka umiejętność we współczesnym malarstwie jest dziś wielką rzadkością. Może pewien mankament rysunkowy stanowi prawe ramię Chrystusa[6] (w przypisach umieszczono analogie do obrazów prezentowanych na wystawie u dominikanów w Krakowie). To obraz pełen przestrzeni i subtelnego blasku, bardzo konsekwentny w swym wyrazie. Mamy tu do czynienia z niezwykle szlachetną strukturą gry barw chłodnych i ciepłych budujących przestrzeń w obrazie. Hyła wykazuje się dużą świadomością formy budowanej za pomocą koloru, nie gubi iluzji przestrzeni w obrazie, co często przydarzało się polskim kolorystom. Pozwala mu to wytworzyć intymny, ciepły nastrój w obrazie, dzięki temu wizja jest pełna delikatności, co pociąga, dotyka i otwiera serca widzów[7]. Obraz dzięki tak konsekwentnie opracowanej powierzchni jest niezwykle spójny malarsko na całym płótnie. Malarz gra kolorem dyskretnie, gdyż już z odległości 10 – 15 metrów następuje synteza i stopienie się barw w szlachetne tony pośrednie. Szczególnie dotyczy to tak zwanego tła, gdzie mamy efekt ciemnych szarości, pełnych mglistego blasku, a zarazem głębi i efektu powietrza wokół sylwety Chrystusa. Tu nie ma szkolnej, amatorskiej schizofrenii dzielącej obraz na figurę i tło. Tu nie ma tła, tu jest przestrzeń jak u wielkich tenebrystów[8].
Światło w obrazie jest sprawą kluczową. To podstawowe kryterium weryfikacji jakości malarstwa zarówno abstrakcyjnego, jak i figuratywnego, ale i tego czy ktoś ma ten rzadki zmysł malarski, czy jest raczej grafikiem używającym koloru. Bynajmniej nie chodzi tu o sam światłocień, lecz o emanację barw, które dają wrażenia światła wewnętrznego obrazu. Tajemnicą jest tu właśnie światło, blask emanujący z całego obrazu, pomimo, że sprawia on ogólnie wrażenie dość ciemnego[9]. Czy to paradoks? Nie, to zapomniany sekret dawnych malarzy. U Hyły gra barw ciepłych i chłodnych tworzy światłocień. W partii twarzy Jezusa widać zielonkawe podmalówki, a dopiero na nich budowana za pomocą koloru jest bryła i światło jednocześnie. Takie zabiegi stosowano już w malarstwie gotyckim. Nie ma tu uciążliwego efektu nałożenia surowej bieli, jakby „pasty do zębów”, albo rozmazywania i „gaszenia” koloru bazowego na zasadzie prostego rozbielania[10]. Jest to niestety współczesny, masowo stosowany zabieg, jako typowa cecha epoki post-malarskiej. Obraz jest nieinwazyjny wizualnie, daje poczucie ulgi i ułatwia prostą modlitwę, co wpływa na jego funkcję liturgiczną. Na szczęście na obrazie Hyły nie widzimy pustych stylizacji formalnych i udziwnień modernistycznych, tak modnych w tamtym okresie, które często nie przetrwały próby czasu. Autor nie epatuje swą wysiloną oryginalnością, co nie znaczy, że nie był prawdziwym artystą. Dla współczesnych uchodzi to za poważną wadę. Szczerze i z wielką pokorą realizował on zlecenie, chowając swoje ego jakby za płótnem. Należy zwrócić uwagę, że mówimy przecież o przemalówce! Opisywana wersja jest przemalowana po dekadzie przez artystę. Mimo tego pozostaje bardzo dobrym obrazem – nigdzie nie widać śladów tej ingerencji. Chapeau bas, monsieur Hyła!
Programowy egocentryzm zniszczył malarstwo i sztukę, bo tak jesteśmy edukowani od drugiej połowy dwudziestego wieku. Dziś eksponowanie ego wydaje się najświętszym prawem artysty, na granicy życia i śmierci. Konceptualne „przestylizowanie” obrazu i puste zabiegi formalne to droga na skróty, tylko po to, by wyróżnić się spośród innych równie egocentrycznych artystów[11]. Gdy najważniejsze w procesie twórczym są „własny styl” i subiektywna oryginalność, bardzo trudno wtedy o adekwatność formy i zabiegów plastycznych do tematu i funkcji obrazu. Dzieje się to kosztem wrażliwości, warsztatu, praw optycznych a w ostateczności kosztem odbiorców i jakości przestrzeni publicznej, w której obrazy są prezentowane. Modne w XX wieku, oklepane, szkolne stylizacje (praktykowane na akademiach) uchodzą dziś w malarstwie za jedyny wyraz nowoczesności.
Malowanie „od nowa” jako ukryta forma negacji.
Obraz Adolfa Hyły z racji bardzo osobistego i subtelnego opracowania jest niezwykle trudny do skopiowania. Szczególnie przy powszechnym braku umiejętności i wiedzy u polskich malarzy. Powstała ogromna ilość absolutnie marnej jakości, nieudolnych podróbek Miłosiernego, w stylu naszej bohaterki z Hiszpanii. Paradoksem jest to, że nawet w nowym sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Krakowie znajduje się niezbyt dobra kopia „oryginału” łagiewnickiego. Wprowadza to w błąd dziesiątki tysięcy ludzi, gdyż są przekonani, że mają do czynienia z obrazem Hyły. Zrozumiałe wydaje się stosowanie wydruków i reprodukcji fotograficznych jako alternatywy, która jednak z racji technologicznych nie jest wstanie ukazać nawet części walorów obrazu. Również wileński obraz Jezus Miłosierny Kazimirowskiego warto głębiej przeanalizować formalnie i udowodnić, dlaczego on ma być lepszy od obrazu Hyły. Proszę pamiętać, że był on również wielokrotnie przemalowywany, co Kazimierowski czynił pod dyktando Faustyny Kowalskiej.
Zadajmy sobie pytanie, który z uczestników krakowskiej wystawy byłby w stanie przemalować swój obraz, gdyby wymagały tego względy liturgiczne lub wymogi przestrzeni architektonicznej, w której obrazy ponoć mają być umieszczone? Celowo pomijam w tym tekście obraz wileński, by wskazać, że problem leży gdzie indziej –nie w wyborze lepszej wersji obrazu, którą będą promować światli przedstawiciele elit, ale w upadku i kompromitacji sztuki współczesnej, co jak w soczewce najwyraźniej widoczne jest w dziedzinie malarstwa. Wzorem środowisk sztuki współczesnej, również w tym przypadku neguje się en bloc zwykłych obywateli i powszechne potrzeby estetyczne, bo elita wszystko wie lepiej. Jako wyraz swego wyższego statusu nawet nie wspominają, że obraz Hyły w ogóle istnieje. Również na konferencji w Krakowie nikt nie odważył się o nim wspomnieć, by nie zostać napiętnowanym, za to bardzo chętnie negowano „babcie różańcowe”.
Jest mało prawdopodobne, by uczestnicy projektu Namalować katolicyzm od nowa doznali jakichś ponadnaturalnych wizji, które dawałyby im specjalny status proroków sztuki sakralnej. Podlegamy wszyscy prawom natury i techniki, szczególnie tej malarskiej, pławimy się w anty-kulturze i doznajemy skutków awangardy i antypedagogiki w edukacji artystycznej. W pierwszej części panelu dyskusyjnego artyści i inni uczestnicy społem i z pietyzmem opowiadali o swej bezradności i błądzeniu – bo dziś taki blef intelektualny obowiązuje u postępowych tradycjonalistów. Wydaje się, że dużo ciekawsze kwestie padały w pytaniach i komentarzach publiczności, na które jednak nie było odpowiedzi. Podczas drugiej części nie wszystkim mówcom dano możliwość spokojnego zaprezentowania swoich stanowisk. Padło jednak, o zgrozo, kilka oryginalnych lecz niepoprawnych politycznie refleksji. Karolina Staszak próbowała powiedzieć o sacrum w sztuce i w doświadczeniu artysty, co szybko zostało stłamszone i zniekształcone stanowczymi głosami innych mówców. Andrzej Szczerski, gdy wspomniał o upadku umiejętności warsztatowych współczesnych artystów, jak i o konieczności powrotu do klasycznego modelu nauczania sztuki, został z arystokratyczną elegancją przemilczany. Jak on mógł uczynić taki afront najznakomitszym malarzom, którzy przyjęli tak szczytne zlecenie? Spotkanie, choć pełne elokwencji, było typowym pokazem hermetyczności intelektualnej a jednocześnie naiwnego optymizmu odnowicieli, którzy zbytnio uwierzyli, że od nich zaczyna się wszelkie novum, co jest charakterystyczne dla myślenia neomarksistowskiego. Nie liczy się nic przed nami, bo to właśnie my niesiemy sztandar odnowy (rewolucji).
Bez analizy poszczególnych prac pokazanych na wystawie i rzetelnej ich weryfikacji, bez współpracy z architektami i bez kompleksowego projektu wnętrza, często z pominięciem podstawowych wymogów liturgicznych, których „nowocześni” nie raczą pamiętać, a tym bardziej uznawać, obrazy powędrują do kościołów, do ludu, a lud ma być wdzięczny. Skąd my to znamy! Ten bezkrytyczny, wręcz magiczny optymizm twórczy, na zasadzie „będzie dobrze”, a przynajmniej „jakoś tam będzie”, jest jednym z ważniejszych czynników, który zniszczył sztukę w przestrzeni publicznej w Polsce. Dyskutanci krakowskiej debaty ewidentnie nie zdają sobie z tego sprawy oraz, że sami wspomagają i utrwalają destrukcję przestrzeni sakralnej.
Miłosierny nie potrzebuje przemalowania, tym bardziej malowania od nowa. To artyści potrzebują odłożyć swoje egocentryczne prawa artystyczne lub zająć się tym, co do tej pory się robiło, bez udawania kogoś, kim się nie jest. Potrzebują studiować świat widzialny, anatomię, ciało, twarz i ducha Miłosiernego. Pamiętajmy, boska proporcja i miara zapisana jest w ludzkim ciele, a czaszka ludzka ma przemyślaną konstrukcję – raczej bywa kulista. Włosy, to nie mokry ręcznik przylepiony do głowy. Artyści potrzebują rzetelnych studiów, ćwiczeń z rysunku, dobrych duktów pędzla, poznawania technik malarskich, które dawno zostały odkryte (z braku znajomości technik niech nie mówią, że stosują technikę własną). To malarze potrzebują nauki sposobów malowania szat tak, by nie odstawały od ciała. Aby cienie nie robiły dziur w twarzy, aby smugi światła nie wyglądały jak paski blachy lub strugi kisielu. Wszyscy malujący, nawet ci co malują Jezusa, muszą rozumieć, że środek geometryczny płótna nie jest najważniejszy, a pozostała powierzchnia obrazu to nie naciągany płat kolorów, który w pocie czoła dociąga się do krawędzi obrazu, aby jakoś to wyglądało. Każda inicjatywa i dobre intencje się liczą, lecz niewiele dają, jeśli nie pozbędziemy się ignorancji i zadufania środowiskowego, które jest fundamentem świata sztuki współczesnej. Trzeba koniecznie wiedzieć, iż w Polsce już od ponad pół wieku poruszano zagadnienia kryzysu i upadku sztuki sakralnej. Napisano ponad tysiąc tekstów na ten temat, które należy poznać. Czynił to choćby Jacek Woźniakowski[12]. W 2002 roku na bardzo krótki okres pojawiło się wydawane przez środowisko krakowskie czasopismo Sztuka Sakralna, które po otrzymaniu nagrody zaraz upadło[13]. Brak odkrycia i zrozumienia prawdziwych, głębokich przyczyn kryzysu kultury i sztuki powoduje, że działania w ramach tego projektu będą bliskie tanatokosmetologii, która w ostatnich latach cieszy się coraz większą popularnością.
Szczególnie ważne jest, by inspirować artystów do pracy, by powrócili do wielkich tematów w sztuce. Tymczasem stan błogiej niewiedzy, co i jak robili wielcy poprzednicy, pogłębia upadek. Najpierw poznajmy ogromny dorobek Hyły, poznajmy realizacje innych artystów, którzy nieprzerwanie od 1937 roku realizują temat Miłosiernego. W Polsce powstało wiele współczesnych, naprawdę wartościowych obrazów Jezusa Miłosiernego, które pozytywnie zasymilowały się w przestrzeni sakralnej. Jest to ważny rys kultury polskiej i fenomen artystyczny na skalę Europy i świata. Tylko w samym środowisku poznańskim znajdziemy dzieło Wacława Taranczewskiego Jezu Ufam Tobie z 1946 roku – prawdopodobnie największy obraz olejny Miłosiernego w Polsce, są realizacje Danuty Waberskiej, Andrzeja Okińczyca czy Elżbiety Wasyłyk. To należy znać i przepracować, by malować dalej.
***
I tak późną jesienną porą stałem w mrocznych wnętrzach. Wspaniałe barokowe krużganki klasztoru dominikanów w Krakowie są świetną przestrzenią ekspozycyjną, dostępną dla wszystkich, szczególnie dla młodzieży. Obecne w dużej ilości ponad ekspozycją, przepiękne barokowe obrazy Tommaso Donabellego, nadwornego malarza dynastii Wazów, okazały się najlepszym pozawerbalnym, wizualnym komentarzem do wystawy. Jakoś zgrzytliwie zaczęły z nią korespondować. W tym niespodziewanym kontekście wystawa sprawia niestety wrażenie pokazu końcoworocznego na akademii sztuki, gdzie studenci zrealizowali zlecone zadania i zaprezentowali to, co mieli, bo musieli zaliczyć. Obrazy niestety nie są ani współczesne, ani tradycyjne. Jakie więc są?
Szukałem światła wpatrując się w poszczególne twarze Miłosiernego, wciąż ulegając pokusie spoglądania na Donabellę. Który z nich jest najbardziej mój? Wtem powiew życia i pogodnej energii wstąpił w ciemne krużganki. Grupa młodzieży weszła z ulicy. Powiało rześkim powietrzem i zapachem miasta niesionym przez ich wilgotną odzież. O, patrzcie! Ten wygląda jak jaskiniowiec! Salwa śmiechu wybuchła w mrokach, a zwielokrotniona akustyką zabytkowego wnętrza, zmieszała się z kolorami. Przeszli mi przed nosem. Brutalnie wyrwali z profesjonalnego, acz nabożnego koncypowania. Jeszcze długo dało się słyszeć gasnące w przestrzeni echa tłumionego śmiechu.
[1] Szwed, P. (2022). Adolf Hyła. Malarz Bożego Miłosierdzia, Kraków, Instytut Studiów Franciszkańskich.
[2] http://sopocko.pl/historia-obrazu/ (dostęp: 5.12.2022).
[3] Cichońska, B. Historia trzech obrazów Jezusa Miłosiernego autorstwa Ludomira Sleńdzińskiego (2008), w: Biuletyn Konserwatorski Województwa Podlaskiego 14, 2008.
[4] https://teologiapolityczna.pl/dorota-lekka-kto-cie-wymaluje-tak-pieknym-jakim-jestes-poszukiwania-najpiekniejszej-wersji-obrazu-milosierdzia-bozego (dostęp 5.12.2022)
[5] https://m.niedziela.pl/artykul/114530/nd/Trzy-obrazy (dostęp 5.12.2022).
[6] Na wystawie problemy z anatomią i skrótami perspektywicznymi prawego ramieniem Jezusa pojawiają się w obrazach sześciu autorów.
[7] W żadnym z prezentowanych na wystawie obrazów nie udało się zauważyć budowania form malarskich za pomocą gry barw wykorzystujących optyczne właściwości przestrzenne barw. Kolor używany jest walorowo (monochromatycznie), co znacznie redukuje potencjał przestrzeni barwnej w obrazie. Surowość kolorystyczna zaprezentowanych obrazów jest dojmująca, zdradza mentalność estetyczną skażoną grafiką plakatową lub reklamową.
[8] Integrację figury i tła mamy tylko u Wojciecha Głogowskiego i Jacka Hajnosa. Praca Artura Wąsowskiego jest w tym aspekcie interesującą, lecz generuje problemy w narożnikach płótna. Pozostałe obrazy są płaskie bądź nieaktywne przestrzennie, przez co z większej odległości będą mało czytelne.
[9] Tylko w pracach Jacka Hajnosa i Wojciecha Głogowskiego, lecz w małym zakresie mamy efekt światła wewnętrznego w obrazie. Obraz Beaty Stankiewicz z racji użycia czystej bieli oddziałuje światłem na innej zasadzie.
[10] Na wszystkich eksponowanych obrazach funkcje światła pełni rozbielony kolor bazowy usiłujący budować modelunek światłocieniowy lub surowa biel. Jest to najmniej efektywna metoda budowy światłocienia, za to najłatwiejsza.
[11] Większość prac na wystawie cechuje się konceptualnym przestylizowaniem, co ma być dowodem oryginalności autora. Decorum realizowane jest na zasadzie udawania prymitywizmu bądź intarsji sgrafizowanych form i cytatów. Stylizacja dotyczy prac Jarosława Modzelewskiego, Beaty Stankiewicz, Bogny Podbielskiej, Jacka Dłużewskiego (chyba jednak również Jacka Hajnosa?). Jest to atut w przestrzeni galeryjnej, lecz mankament funkcji liturgicznej. U sześciu malarzy sposób wykonania nadpisu Jezu ufam Tobie demaskuje elementarne braki umiejętności literniczych i graficznych. Natomiast Beata Stankiewicz, Ignacy Czwartos, Wincenty Czwartos i Artur Wąsowski właściwie zintegrowali liternictwo z ogólną konwencją obrazu.
[12] Woźniakowski J., Pisma wybrane, t. 4, Universitas, Kraków 2011.
[13] Autocytat: Drozdowicz, P., Między adoracją a profanacją, w: Piwnica Duchowa. Piękno jest kluczem tajemnicy, "Zeszyty Karmelitańskie", Numer specjalny, Bogna Hołyńska (red.), Flos Carmeli, Poznań 2015, s. 50-61