8 września 2022 roku skończył się świat. Sprawiła to nie pandemia, nie kryzys, nie wojna, ale jedna starsza pani. Umierając w szkockim zamku Balmoral w wieku 96 lat, królowa Elżbieta II dla wielu wyznaczyła demarkacyjną linię pomiędzy współczesnością, a tym co minione. Melancholijny czas pożegnań, podsumowań i rozliczeń zmieszał się z gospodarczo-politycznymi zawirowaniami, które zachwiały stabilnością brytyjskiego społeczeństwa. Pałac Buckingham ma nowego gospodarza, pracę na Downing Street rozpoczyna pierwszy w historii Wielkiej Brytanii premier należący do indyjskiej mniejszości i wyznający hinduizm. Kontynuacja ustępuje miejsca zmianie, a nowe wkracza na miejsce starego.
W momencie, gdy oczy świata zwrócone są na to, co dzieje się na brytyjskich wyspach, sztuka filmowa korzystając z niebywałej okazji, stara się wstrzelić w emocje swoistego przełomu; Netflix wypuszcza nowy sezon jednej ze swoich najgłośniejszych i najdroższych produkcji – opowiadającego o losach zmarłej właśnie królowej, serialu The Crown. Produkcji, której podstawową osią narracyjną jest dokładnie to, czym żyją obecnie Brytyjczycy. Absolutnie unikalna korelacja czasowa powyższych wydarzeń nie tylko wzbogaca dzieło filmowe o nowe konteksty i klucze interpretacyjne, ale przede wszystkim generuje nowe stanowiska odbiorcze, bardzo różne od tego, jak reagowano na poprzednie sezony królewskiej sagi. Przyjrzyjmy się przyczynom tej zmiany, a także roli, jaką sztuce filmowej przyszło odegrać w tak ważnym dla Wielkiej Brytanii, a może i dla całego współczesnego świata momencie.
Netflix: materiały promocyjne
Pomysłodawcą i głównym twórcą The Crown jest Peter Morgan, urodzony w Londynie teatralny i filmowy scenarzysta polsko-żydowskiego pochodzenia (co ciekawe pierwszym reżyserem, który zdecydował się przenieść wymyśloną przez Morgana historię na duży ekran był Krzysztof Zanussi w polsko-duńsko-angielskiej produkcji Dotknięcie ręki [The Silent Touch, 1992]). W swoich kolejnych scenariuszach Morgan szybko odnajduje temat, który staje się motywem przewodnim w niemalże całej jego twórczości – władzę. Władzę ukazaną w różnorodnych jej przejawach, ale najczęściej uosabianą przez brytyjską monarchię, która fascynowała go od zawsze. Temat ten podjął pisząc scenariusze do takich filmów jak Krwawy tyran – Henryk VIII (Henry VIII, reż. Pete Travis, 2003), Kochanice króla (The Other Boleyn Girl, reż. Justin Chadwick, 2008), czy wreszcie w Królowej (The Queen, reż. Steven Fears 2006).
Obok współpracy z reżyserami filmowymi Morgan tworzy również sztuki wystawiane w brytyjskich teatrach, z których najciekawszą i zarazem najgłośniejszą okazuje się Audiencja (The Audience, 2013). Wystawiona po raz pierwszy w 2013 roku w Gielgud Theatre na West Endzie w reżyserii Stephena Daldry’ego sztuka przedstawia kilkanaście cotygodniowych audiencji premierów Wielkiej Brytanii u królowej Elżbiety II. Przedstawienie składa się z wizyt kolejnych szefów rządu od Winstona Churchilla aż po Davida Camerona, jest więc swego rodzaju artystyczną kroniką i komentarzem zarówno do rządów samej królowej, jak i całego świata politycznego Wielkiej Brytanii w ostatnim półwieczu. W roli głównej wystąpiła Helen Mirren, jako aktorka doświadczona we wcielaniu się w postać Elżbiety II w powstałej siedem lat wcześniej Królowej, wyróżniona za swój występ prestiżową nagrodą teatralną Laurence Olivier Award.
Audiencja cieszyła się dużym zainteresowaniem wśród Brytyjczyków, a także poza granicami kraju. Dwa lata później wystawiano ją nawet w Gerald Schoenfeld Theatre w Nowym Jorku. Już w tym czasie Morgan dostrzega filmowy potencjał tkwiący w napisanym przez siebie tekście i rozpoczyna pracę nad scenariuszem serialu na motywach Audiencji. Pozostaje jeszcze tylko porozumieć się z Netfliksem i można zaczynać produkcję The Crown.
Netflix: materiały promocyjne
Choć oparty na sztuce składającej się z szeregu wizyt premierów u swej królowej, The Crown to projekt znacznie szerszy i bardziej złożony. Startująca w dniu ślubu księżniczki Elżbiety i Filipa Mountbattena opowieść rozciąga się na kolejne dziesięciolecia najdłuższego panowania w historii brytyjskiej monarchii. Obserwujemy tu zarówno losy samej Elżbiety i jej rodziny, jak i najważniejszych osób odpowiedzialnych za brytyjską politykę. Poznajemy kulisy najważniejszych wydarzeń, które ukształtowały Wielką Brytanię w jej obecnym kształcie. Morgan – pełniący tym razem rolę kogoś więcej niż scenarzysty – showrunnera, czyli faktycznego autora serialu – dba o najdrobniejszy detal wykreowanego na ekranie świata, czyniąc to z inscenizacyjnym i kostiumowym rozmachem godnym iście królewskiej produkcji.
Zaplanowany na sześć sezonów serial ma doprowadzić widza do czasów współczesnych. W celu zachowania filmowej i historycznej wiarygodności, cała obsada dwukrotnie zastąpiona została więc aktorami o kilkanaście lat starszymi, co każdorazowo potęgowało emocje widzów związane z ogłaszaniem zmian obsadowych przy kolejnych sezonach serialu i było świetnym zabiegiem marketingowym. W rolę królowej wcieliły się dotychczas trzy aktorki Claire Foy, Olivia Coleman oraz Imelda Staunton.
Na ogromny sukces serialu złożyło się wiele czynników spośród których wymienić można autentyzm i kompletność przedstawionego świata, pełnokrwistość zamieszkujących go bohaterów czy narracyjną sprawność wykorzystania odcinkowej formuły, w której każdy ze składających się w długą opowieść odcinków może również funkcjonować jako osobna, zamknięta historia. Ale tym, co stanowi o największej wartości i fenomenie The Crown, jest przede wszystkim zadziwiająca wręcz precyzja z jaką prowadzona przez Morgana opowieść balansuje pomiędzy krytyczną diagnozą skostniałego i ubezwłasnowolniającego systemu, a fascynacją istotą instytucji utrzymującej stabilność i siłę narodu brytyjskiego, jednoczącej go w tych najtrudniejszych dla przetrwania wspólnoty momentach.
W czasach, gdy większość dawnych monarchii zastąpiły demokratyczne republiki, dla niebrytyjskiego widza serialowe spotkanie z dynastią Windsorów jest doświadczeniem niemalże egzotycznym. Wyprawą do romantycznej baśniowej krainy prastarych tradycji, świętych ceremonii i uroczystych obrzędów. Bez względu na osobistą opinię o zasadności tego systemu, ciężko nie dać się oczarować magnetyzmowi olśniewającego sztafażu majestatu, który niesie ze sobą monarchia. Majestatu postaci władcy, który przyozdobiony złotem i purpurą jawi się już nie jako równy nam człowiek, ale ktoś przynależący do zupełnie innego, wyższego porządku. Jak zauważył niedawno zmarły, wybitny francuski pisarz i monarchista, Jean Raspail:
To ma z pewnością znaczenie, ale nie wystarczyłoby – zwłaszcza w tych przesiąkniętych egalitaryzmem czasach – gdyby w podświadomości narodów nie tkwiło pojęcie królewskiej sakry i starodawnego namaszczenia władcy. Nawet jeśli dziś konstytucyjnie neguje się jego skutki, to źródło nie wyschło i kropla po kropli nadal potajemnie przenika i uświęca osobę króla.[1]
Mechanizm ten wydaje się doskonale zrozumiany przez twórców serialu. Już od pierwszego sezonu nietrudno zgadnąć, na co wydano rekordowe sumy budżetu tej produkcji. Po śmierci swego ojca młodziutka Elżbieta zostaje na swój urząd nie mianowana, lecz namaszczona. A wypowiadając słowa przysięgi, przyjmując z rąk arcybiskupa święte oleje, koronę i insygnia królewskie, przestaje należeć do zwykłych śmiertelników. Staje się niemal boginią. A boginią nie sposób się nie zachwycić.
Ale twórcy The Crown nie poprzestają na zachwycie. Oczarowany wspaniałością monarchistycznego ceremoniału widz szybko otrzymuje gorzką lekcję na temat jego konsekwencji. Bogini nie ma lekko.
Już efektowna czołówka rozpoczynająca każdy odcinek serialu przypomina, że to widmo królewskiej korony – pięknej i strasznej zarazem – górować będzie nad wszelkimi podejmowanymi przez bohaterów działaniami. Owa korona oraz cały symbolizowany przez nią system stanowią tutaj potęgę gombrowiczowskiej formy, od której nie sposób się uwolnić. Kokon narzuconych form określających właściwe drogi postępowania odzwierciedlany jest w serialu przez monarchię, której przetrwanie definiowane jest jako gwarancja istnienia nie tylko całego brytyjskiego narodu, ale również całego systemu wartości reprezentowanych przez Koronę. Każdy zaś moment jej zagrożenia to jednocześnie groźba rozpadu formy, bez której świat straciłby sens.
Netflix: materiały promocyjne
Wszelkie podejmowane przez monarchę działania muszą być więc motywowane pragnieniem utrzymania siły i potęgi Korony. Utrzymania ciągłości i stabilności brytyjskiego państwa. By jednak owa ciągłość została utrzymana, królowa musi pełnić rolę łącznika z tym, co minione. Ze światem wielkich wojen i imperialnych podbojów, z czasami świętych rytuałów i średniowiecznych ceremonii. Spoiwem utrzymującym siłę i potęgę monarchii pomimo zmieniających się czasów jest więc pielęgnowanie tradycji, ceremoniału, formy. W rozchwianym świecie ona jest oparciem dającym siłę, względny pokój ducha i nadzieję na przetrwanie sztormów. Stare przewyższa więc nowe, powtórzenie góruje nad zmianą, a kontynuacja jest lepsza od eksperymentu.
Ale wraz z kolejnymi odcinkami i sezonami królewskiej opowieści, wspólnie z bohaterami dostrzegamy, że świat poza murami Pałacu Buckingham nie jest wykutym w skale monolitem, ale żywym organizmem, który rozwija się, ewoluuje i ulega ciągłym przemianom. Przemianom z zakresu polityki, obyczajowości czy technologii, które bardzo często niełatwo poddać jednoznacznej ocenie. Jawić mogą się jako szanse, ale i jako zagrożenia. I to właśnie do osób sprawujących władzę (rządzących – jak kolejni premierzy, czy panujących – jak monarcha) należy dokonanie umiejętnej oceny tego, co przychodzi do znanego nam świata.
Morgan lubi operować językiem symboli, więc stworzoną w The Crown rzeczywistość nasyca pokaźnym zestawem różnego rodzaju filmowych alegorii i metafor. Niektóre z nich są zupełnie przejrzyste i łatwe do odczytania, inne wymagają głębszej refleksji lub nawet dokładniejszej znajomości królewskiego życiorysu. Za każdym jednak razem to język filmu jako obrazu wzbogaca lub wręcz zastępuje to, co przekazane jedynie poprzez dialogi straciłoby interpretacyjny potencjał oraz odebrałoby klimat owej subtelnej elegancji, tak umiejętnie zgrywający się z rojalistyczną tematyką dzieła.
Spośród szeregu filmowych symboli nietrudno jednak wysnuć powtarzający się wniosek – to właśnie owo zderzenie trwania i zmiany, które wywołuje instytucja monarchii, umożliwia utrzymanie ładu w tak gwałtowanie zmieniającym się świecie. Choć ceną uzyskania tego ładu niejednokrotnie staje się osobiste szczęście dźwigających ciężar Korony jednostek.
Napięcie wynikające ze zderzenia opozycji odzwierciedlane jest także w relacjach pomiędzy serialowymi bohaterami. Nie oznacza to oczywiście podziału na kryształowe ideały i godnych potępienia szubrawców. Przeciwnie, otrzymujemy obraz na tyle pogłębiony, by być w stanie zrozumieć bohaterów oraz kierujące nimi motywacje bez względu na stronę barykady, po której dana postać się znajduje. Król Edward VIII, który zrezygnował z Korony dla ukochanej kobiety, ojciec narodu Winston Churchill, żelazna dama Margaret Thatcher czy egalitarna prezydencka para Kennedych przylatująca z wizytą zza oceanu, to tylko niektóre z galerii postaci, które Morgan zestawia z królową, by poprzez wynikające z owych zestawień kontrasty scharakteryzować samą Elżbietę i pełnioną przez nią rolę.
Netflix: materiały promocyjne
Najnowszy, piąty sezon serialu kontynuuje tę tendencję w centrum opowieści stawiając nasilający się stopniowo, jeden z największych kryzysów monarchii brytyjskiej w XX wieku. Opowieść urywa się jednak przed jego największą kulminacją związaną z tragiczną śmiercią księżnej Diany w 1997 roku. Zamiast tego obserwujemy pogłębioną analizę czynników, które złożyły się na eskalację konfliktu pomiędzy enigmatyczną Koroną a społeczeństwem brytyjskim reprezentowanym przez królową ludzkich serc Dianę Spencer.
Drugą i być może jeszcze ciekawszą antytezą dla królowej jest w tym sezonie książę Karol. Portretowany przez Dominika Westa następca tronu jawi się jako postać zdecydowanie lepiej rozumiejąca potrzeby zmieniającego się świata niż kurczowo trzymająca się przeszłości królowa, wciąż nie gotowa przyznać nieuchronności nadejścia momentu, w którym przyjdzie jej przekazać królewskie insygnia młodszemu pokoleniu.
Już od pierwszego sezonu The Crown dla wielu odbiorców pełniło rolę swego rodzaju kroniki i podręcznika do historii. Niejednokrotnie uderzające fizyczne podobieństwo serialowych bohaterów do ich historycznych odpowiedników, a także drobiazgowość odwzorowywania autentycznych królewskich kreacji każą spodziewać się wysokiego stopnia tzw. wierności historycznej. Oczywiście na ile wierność ta możliwa jest do uzyskania. Paradoks polega bowiem na tym, że monarchia z założenia wymaga dystansu pomiędzy władcą a poddanymi. Dystansu niezbędnego do zachowania odpowiedniej relacji z suwerenem. Nie jest to bowiem relacja równego z równym. Monarcha ma być niedostępny, tajemniczy, nieodgadniony, a przez to w pewnym sensie nadludzki. Nie trudno więc domyślić się, że dla świata mediów nie ma nic bardziej intrygującego niż rodzina żyjąca na monarchistycznym świeczniku uwagi, a jednocześnie usiłująca skryć się za szklaną szybą walki o zachowanie owej królewskiej tajemnicy. Świat plotek, podejrzeń, spekulacji i skandali znalazł w Windsorach ogromne, niewyczerpujące się przez lata źródło coraz to nowych treści. Dlatego zupełnie zrozumiałe jest, że tego rodzaju funkcjonujące w przestrzeni publicznej informacje musiały pełnić jedno ze źródeł dla twórców serialu. Kulisy wydarzeń, do których osoby spoza otoczenia królowej nie otrzymały wstępu siłą rzeczy musiały zostać wypełnione. I właśnie one stały się przy premierze najnowszego sezonu źródłem największych kontrowersji.
Netflix: materiały promocyjne
Choć serial niezmiennie zadziwia ostrożnością w rozkładaniu akcentów i stawianiu oskarżeń, unikając łatwych ocen i prostych kategoryzacji, to najnowszy sezon produkcji spotkał się ze zdecydowanie większą ilością krytycznych komentarzy. Co ciekawe, nie komentowano tu jakości produkcji jako dzieła filmowego, ale skupiono się przede wszystkim na tym, w jaki sposób serial odwzorowuje konkretne wydarzenia historyczne. Wśród krytyków znalazły się osoby z otoczenia królowej, członkowie obsady serialu, ale także zupełnie niezwiązani z produkcją politycy czy celebryci. Najwięcej emocji wzbudził odcinek, w którym książę Karol spotyka się z premierem Johnem Majorem by porozmawiać o ewentualnej abdykacji królowej. Kontrowersje wokół umieszczenia takiej właśnie sceny w serialu stały się tak głośne, że sam John Major wydał oficjalne oświadczenie, w którym zaprzecza sugestiom współpracy z twórcami serialu czy udzielaniu im jakikolwiek informacji na temat prywatnych rozmów z członkami rodziny królewskiej.
Warto podkreślić, że autorami krytycznych uwag w przeważającym stopniu są sami Brytyjczycy. Skąd zmiana nastawienia w kraju, w którym poprzednie sezony produkcji biły absolutne rekordy popularności i do których oglądania przyznawały się najważniejsze osoby w państwie?
Przyczyn szukać można w kilku miejscach. Z pewnością ma tu znaczenie fakt, że ukazując kolejne wydarzenia z brytyjskiej historii fabuła serialu stopniowo zbliża się do czasów współczesnych. Coraz więc więcej sytuacji, postaci i wydarzeń, które brytyjscy widzowie znają już nie ze szkolnych podręczników, ale swojej własnej pamięci. Serial wypełnia się więc kwestiami, co do których coraz więcej widzów ma swoją własną opinię czy perspektywę, z której nie mają ochoty rezygnować na rzecz zaakceptowania wizji twórców.
Z drugiej strony Brytyjczycy zaczynają zdawać sobie sprawę, że ogromna popularność serialu także poza granicami ich kraju w ciągu ostatnich kilku lat w dużej mierze ukształtowała sposób, w jaki królowa oraz jej otoczenie postrzegane jest przez odbiorców kultury popularnej na całym świecie. Siła oddziaływania serialowej formy staje się tu mocniejsza niż historyczne podręczniki, po które sięgnęliby tylko zainteresowani historią Wielkiej Brytanii pasjonaci. Piątkowy wieczór przed ekranem Netflixa sprawia, że brytyjska historia trafia „pod strzechy” widzów na całym świecie, a prowadzona przez Morgana narracja staje się tą oficjalną, obowiązującą wersją wydarzeń. Oczywiście część widzów zdaje sobie sprawę z tego, że odzwierciedlona na ekranie wizja to tylko jedna z wielu możliwych perspektyw i interpretacji, dlatego po seansie sięgają po inne źródła, by uzupełnić swą wiedzę o danym fragmencie historii i dokonać jego samodzielnej oceny. To jednak mniejszość. Dla większości widzów The Crown pozostanie głównym źródłem wiedzy i opinii o brytyjskiej monarchii.
Trzecim wpływającym na odbiór tego sezonu produkcji czynnikiem jest wspomniana wcześniej rzadko spotykana korelacja czasowa wydarzeń. Serial traktujący o kryzysie monarchii w momencie zachwiania ładu społeczeństwa, jaki rozpoczęła śmierć królowej zdaje się pełnić rolę materializacji lęków, które obecna sytuacja wywołała u wielu obywateli Wielkiej Brytanii. Pośród obaw i niepewności pojawia się jednak nadzieja, uosabiana w serialu przez postać Karola, w którym zarówno twórcy serialu jak i obywatele brytyjscy widzą szansę na nowy start. Nową, nowocześniejszą i może lepszą wersję brytyjskiej korony.
Czy The Crown może więc uczyć historii? Reakcja Brytyjczyków na najnowszy sezon w bardzo namacalny sposób uświadamia, jak znacząca dla brytyjskiego społeczeństwa jest to produkcja. W momencie gdy proporcje pomiędzy trwaniem a zmianą wydają się zachwiane, w chwili gdy jedność narodu dookoła uświęconej tradycją instytucji jest szczególnie potrzebna, wobec ocen i rozliczeń, ale także szans i możliwości naprawy tego, co nie działa – właśnie wtedy do głosu dochodzi kino. I to właśnie kino mówi: sprawdzam. Kino przypomina. Ostrzega. Inspiruje. Pomaga otworzyć oczy i spojrzeć przed siebie. Czy wystarczy nam odwagi, by przyznać, że patrzymy w lustro?