Czy samobójstwo zawsze winno być oceniane negatywnie? W cywilizacji chrześcijańskiej odebranie sobie życia jest poważnym wykroczeniem etycznym, ale jednocześnie ofiarowanie własnego życia uchodzi za wartość najwyższą. Co zatem z samobójstwami, które miały ofiarny charakter i wykraczając poza wymiar indywidualny, przypominały innym o kluczowych, cywilizacyjnych wartościach?
Myślę tu przede wszystkim o dwóch polskich, wrześniowych samobójcach – Witkacymi i Ryszardzie Siwcu. Oba samobójstwa obrosły rozmaitymi znaczeniami i stały się przedmiotem licznych rozważań i dzieł artystycznych. Oba też, przynajmniej tak się je odczytuje, wymierzone były przeciwko komunistycznemu barbarzyństwu. Czy takie akty mogą być bronią w walce z barbarzyństwem?
Peter Paul Rubens, Portret Seneki,1612,
Museum Plantin-Moretus, Antwerpia
Ostatnie dni życia Witkacego znamy z opowieści Czesławy Oknińskiej-Korzeniowskiej, towarzyszki Witkacego w ostatnich latach, a także wspólniczki w samobójstwie, które nieoczekiwanie przeżyła. Spisana świeżo po zdarzeniu przez Mieczysława Choynowskiego relacja, poddana krytycznej analizie, została opublikowana w Paryskiej Kulturze w 1985 roku[1]. Zgodnie z nią, 5 września, po nieudanej próbie zaciągnięcia się do wojska, Witkacy wraz z Czesławą Oknińską wyruszyli pociągiem na Wschód. Dojechali do Brześcia, skąd po dwóch dniach wyruszyli pieszo, docierając do wsi Jeziory, gdzie 16 września spędzili noc w stodole, wraz z towarzyszącym im małżeństwem Grabińskich. Pomysł samobójstwa prześladował Witkacego już wcześniej, a powracał on do tej kwestii nieustannie podczas podróży. Następnego dnia, w niedzielę 17 września, przyszła informacja o wkroczeniu sowietów. Witkacy miał zareagować bardzo gwałtownie, wspominając niewyobrażalne okrucieństwo bolszewików, które pamiętał z czasów rewolucji. Kolejnej nocy decyzja o samobójstwie została ostatecznie dojrzała. Pod pozorem wyjścia na spacer, Witkacy i Oknińska opuścili rano towarzystwo. Zatrzymali się pod pięknym, rozłożystym dębem i tam postanowili zakończyć swoje życie. Witkacy miał wówczas powiedzieć: „Ja nie mogę, nie mogę czekać do ostatniej chwili – muszę jeszcze teraz, póki jest Polska. I trzeba spokojnie, z honorem”. To bardzo ważna deklaracja – wskazująca, że choć decyzja o samobójstwie pojawiała się wcześniej, to jednak ostateczny motyw był związany nie tylko ze złym stanem psychicznym i fizycznym, wyczerpaniem wywołanym alkoholem i narkotykami, ale również z pobudek, by także rzec, natury wyższej. Dalszy przebieg wypadków miał formę dość dramatyczną. Witkacy zażywał pastylki, by przyspieszyć krążenie krwi – chciał podciąć sobie żyły. Dla Czesławy miał luminal. Przyjęła go i powoli zasypiała. Witkacy w tym czasie podciął sobie żyły w nadgarstkach i na nodze. Słyszała też, jak planował podciąć sobie gardło, bo krew z rąk nie chciała płynąć. Kiedy się obudziła rano, Witkacy nie żył. Leżał na wznak ze zgiętymi w łokciach rękami, podciągniętą nogą i otwartymi oczami. Grabińscy, którzy wszczęli poszukiwania, odnaleźli półprzytomną Oknińską i martwego Witkacego. Pochowano go jeszcze tego samego dnia w szybko zbitej z sosnowych desek trumnie.
Samobójstwo Witkacego wydaje się być logicznym finałem do znaczonej katastrofizmem artystycznej drogi. Uprawianie sztuki straciło dla niego sens o wiele wcześniej – powołanie „Firmy portretowej” w 1924 roku było zarówno końcem uprawiania sztuki „na serio”, jak i wyszydzeniem rozwijających się w sposób nienasycony, coraz bardziej dziwacznych kierunków artystycznych, które agresywnością formy pokrywały zanikającą istotę sztuki – uczucie metafizyczne. Witkacy publikując regulamin „Firmy portretowej, zdawał się mówić, że jest w stanie wykonać portret w każdy sposób, wszystko zależnie od zapłaty; na metafizykę miejsca tu już nie ma. Także dość ekscentryczne życie Witkacego, obfitujące w liczne eksperymenty z narkotykami i innymi używkami, można określić jako manifest dekadencji przeciwko postępowi cywilizacyjnemu. Postępowi, który prowadził do demokratyzacji i umasowienia, a jednocześnie pozbawiał ludzi tego, co najważniejsze – indywidualnego odczucia tajemnicy istnienia. Czynił świat nieludzkim. Wszystko to zdawało się być drogą jednokierunkową. Najazd dwóch barbarzyńskich totalitaryzmów był tylko logiczną polityczną konsekwencją filozoficznego proroctwa. Podciął sobie żyły, bo jego świat ostatecznie się kończył.
Ryszarda Siwca dzieliło od Witkacego niemal wszystko. Spokojne życie prowincjonalnego urzędnika w otoczeniu rodziny. Był postacią szerzej nieznaną i nie budził żadnych kontrowersji. Znajomość jego życia pozostałaby ograniczona właśnie do kręgu rodziny i znajomych, gdyby nie tragiczny tego życia finał. I ten finał połączył go z Witkacym. Nie tylko dlatego, że popełnił samobójstwo, ale dlatego, że popełnił je w obliczu napierającego bolszewizmu, próbując zachować honor i miłość do Polski.
Życie Witkacego zdaje się jakby układać w stronę swego tragicznego finału. Życie Ryszarda Siwca zdaje się rozwijać od końca – dopiero tragiczny finał ukazuje nam bohatera. Pokazał to w swoim znakomitym filmie dokumentalnym Maciej Drygas, który wychodząc od ośmiosekundowego fragmentu filmu ukazującego płonącego Ryszarda Siwca podczas dożynek na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie w 1968 roku, pokazuje nam całego jego życie. Ten dokument jest nie tylko próbą odnalezienia powodów samobójstwa, te sam Siwiec przedstawił w nagranym na taśmę testamencie – jest to protest przeciwko bolszewickiemu barbarzyństwu, które zagraża całemu światu, a którego ostatnim aktem było stłumienie praskiej wiosny. Drygas chce raczej zbudować historię Siwca z tych niewielu elementów, które pozostały, bo przecież historię i rodowód musi mieć każdy bohater. „Usłyszcie mój krzyk” – mówi Siwiec – „krzyk szarego, zwyczajnego” człowieka i film Drygasa jest odpowiedzią na ten apel. Czyni słyszalnym krzyk, który nie został usłyszany podczas centralnych dożynek w 1968 roku, kiedy samospalenie Ryszarda Siwca przeszło prawie nie zauważone. Nakręcony już po wyjściu wojsk sowieckich z Polski w 1991 roku film Drygasa, opowiadający o samobójstwie – antykomunistycznym krzyku, jest jakby historyczną klamrą domykającą okres rozpoczęty samobójstwem Witkacego.
Czy jednak oba samobójcze gesty, zważając na ich ostrze wymierzone nie tylko w samego siebie, ale i w komunistyczne barbarzyństwo można uznać za akty jednoznacznie pozytywne? Za akty honorowe, jak mówił Witkacy?
Jedna z kobiet wypowiadająca się w filmie Drygasa, która widziała płonącego Siwca, próbuje tłumaczyć fakt szybkiego zapomnienia jego postaci tym, że samobójstwo jest obce naszej kulturze. To trafna myśl. Samobójstwo to narzędzie walki, które nie mieści się w etycznym arsenale środków walki i protestu naszej, opartej na chrześcijaństwie cywilizacji. Kult samobójstwa jest obecny w innych, wschodnich cywilizacjach, np. w chińskiej, gdzie samobójstwo jest środkiem wzywającym do pomszczenia krzywdy przez społeczeństwo. Wypadki takie miały miejsce jeszcze w XX wieku: opisywana jest np. historia w której żebrak pobierający jałmużnę na pewnej ulicy, powiesił się w proteście przeciwko zachowaniu zamożnego kupca, który nie tylko nie udzielił mu jałmużny, ale jeszcze naurągał żebrakowi. Bardzo szybko musiał kupiec zlikwidować swój interes[2]. Gest Siwca trzeba czytać w takiej perspektywie – jest rodzajem nawoływania do takiej zemsty, a bezpośrednią winą, którą należy pomścić, jest stłumienie praskiej wiosny w 1968 roku. Chociaż jest to gest uczyniony z pobudek etycznych, sam w sobie postrzegany jest jako nieetyczny – stąd pytanie, czy może być uznany za skuteczną obronę w etyce respektowanej przez naszą cywilizację?
Peter Paul Rubens, Śmierć Seneki, ok. 1614
Stara Pinakoteka, Monachium
Śmierć Witkacego zdaje się przywoływać wzorce antyczne, z których najbardziej znanym jest samobójstwo Seneki, a raczej wykonany na sobie samym przez filozofa wyrok śmierci, wydany przez Nerona. Oto mędrzec poddaje się z charakteryzującym stoika spokojem rozkazowi władcy i zrządzeniu losu. Jest to zresztą gest na granicy aktu własnej woli i działania pod przymusem: Seneka został skazany na śmierć przez Nerona, wyrok musiał wykonać własnoręcznie, pilnowany przez czuwających u progu domu pretorian. Dlatego właśnie samobójcza śmierć filozofa nie przeszkodziła teologom i myślicielom chrześcijańskim odwoływać się afirmatywnie do jego poglądów. W słynnym przedstawieniu „Śmierci Seneki” Petera Paula Rubensa, został on ukazany niemalże jako chrześcijański święty, który nie tyle sam pozbawia siebie życia, co ze spokojem przyjmuje wykonywany na nim wyrok – stojący w tle pretorianie wskazują na czynnik przymusu.
Podobnie Witkacy zdaje się poddawać nie tyle strachowi przez nadchodzącym barbarzyństwem, ale wyrokowi losu – konieczności, którą zarysował w swojej twórczości. We wrześniu 1939 roku wypełniły ją galopujące na czołgach Guderiana walkirie, a z drugiej strony uzbrojone w bagnety sowieckie hordy. Jemu, filozofowi i prorokowi nie pozostało nic innego jak zaakcentować ten ostatni akt gasnącej cywilizacji, wydając wyrok na samego siebie pod rozłożystym dębem, na tym wąskim skrawku jeszcze wolnej Polski.
Mimo wielu pozytywnych znaczeń i wzniosłego charakteru, jakie niosą te śmierci, które przekraczają wymiar jednostkowy i zdają się być ofiarą dla większej idei, trzeba je jednak uznać za obce i jakby pozostające poza cywilizacją, której zdają się samobójczo bronić. Myślę, że desperacko broniąc granic łacińskiej cywilizacji, jednocześnie w tym samym momencie wprowadzają do niej jakiś fałszywy ton, zasiewają ziarna nie tyle jej obce, co niszczące jej delikatną konstrukcję u samych podstaw. Witkacemu i Ryszardowi Siwcowi należy się pamięć i uznanie dla odwagi czynu, ale z drugiej strony trzeba mieć świadomość cywilizacyjnej obcości i fałszywego charakteru ołtarza, na którym ofiara została złożona. Na pewno nie jest to ołtarz chrześcijański.