Zjawisko „polityki tożsamości” rozprzestrzenia się po krajach Zachodu w zaskakująco szybkim tempie, a świat sztuki wydaje się dlań idealnym środowiskiem. Jest tak po części dlatego, że ten ostatni utożsamia się z byciem w opozycji, z buntowniczością i nonkonformizmem, ale także ze względu na generalnie zdrowy dystans, istniejący w branży artystycznej pomiędzy z jednej strony sferą publiczną, skąd w dużej mierze pochodzi finansowanie, a z drugiej strony systemem rozdziału i wydatkowania środków. Maksymalna autonomia świata sztuki jest wartością demokratyczną. Połączona z dostępem do funduszy może ona jednak doprowadzić do wyłonienia się ruchów, które w określonych okolicznościach mają szansę stać się niedemokratyczne i wrogie samej sztuce. Przez długi czas ruch polityki tożsamości w duńskiej sztuce nie budził niczyich oporów. W jednym szczególnym przypadku jego zwolennicy przekroczyli jednak cienką czerwoną linię i sprowokowali gwałtowną reakcję.
Termin „polityka tożsamości” stał się zbiorczym określeniem dla całej gamy inicjatyw wskazujących na moralne braki współczesnych społeczeństw demokratycznych i konieczność naprawy w tym względzie. Nierówność i niesprawiedliwość wyjaśniane są za pomocą narracji historycznych jako coś w rodzaju grzechu nabytego. W rzeczywistości w niektórych przypadkach całe uzasadnienie sprowadza się do aspektu historycznego. Czasami jest tak, jakby polityka tożsamości była sądem, w którym zachodnia historia i współczesne zachodnie społeczeństwo są jednocześnie oskarżane, skazywane i poddawane karze. Politykę tożsamości można rozumieć zarówno jako równoległą wypowiedź moralną, jak i siłę polityczną, ignorującą tradycyjne konwenanse i polityczną strukturę upartyjnionego parlamentaryzmu.
Polityka tożsamości zasadza się głównie na twierdzeniu, że istnieje ścisły związek pomiędzy światopoglądem i tożsamością. Człowieka postrzega się tu przede wszystkim jako kogoś, kto posiada poglądy, idee, preferencje i tak dalej. Ponadto zwolennicy polityki tożsamości twierdzą, że jednostka jest zamknięta w historycznej przeszłości grupy, do której należy. Tak więc potomek niewolników i potomek właścicieli niewolników traktowani są różnie, chociaż od czasów, o których mowa, mogły upłynąć całe stulecia.
Model ten można zastosować wobec praktycznie każdego tematu, każdej wypowiedzi. To, co mówisz, określa, kim jesteś, a to, kim jesteś, wynika z historii grupy, do której należysz.
Od kiedy zaistniała polityka tożsamości, ten historyczny schemat można zastosować, by podważyć poglądy czy wypowiedzi kogoś innego. To jest podstawa binarnego podziału świata na „białych” i „nie-białych”. Schemat ten przekształca się w „większość” kontra „mniejszość”, gdzie bycie „białym” sprawia, że automatycznie należysz do „większości”. Grupy mniejszościowe uważa się za uciśnione i narażone na dyskryminację po prostu dlatego, że są określane jako mniejszościowe. Szybkim rozwiązaniem problemu byłoby tu porzucenie terminologii myślenia grupowego i zwrócenie jednostce jej własnego przedstawicielstwa. To jednak jest podstawą liberalno-demokratycznego porządku, przeciwko któremu polityka tożsamości się buntuje.
Sama w sobie idea walki o wolność dla ludzi uciśnionych może brzmieć sympatycznie. W toku takich właśnie walk powstały przecież dzisiejsze demokracje. Dla wyznawców polityki tożsamości charakterystyczne jest jednak to, że nie posiadają oni mandatu żadnej z grup mniejszościowych, w imieniu których, jak twierdzą, się wypowiadają. Nikt na nich nie głosował, nikt ich nie prosił o orędowanie. Aktywiści polityki tożsamości operują poza sferą polityczną w kategoriach przedstawicielskich. I nie zapominajmy: ich wołanie o historyczną sprawiedliwość nie stosuje się do nieprawości popełnianych dzisiaj poza Zachodem. Nie będą oni walczyli przeciwko uciskowi, jakiemu poddawani są ludzie w państwach islamskich, Korei Północnej czy każdej innej tyrańskiej dyktaturze.
Aktywiści polityki tożsamości są „społecznymi przedsiębiorcami”. Ich modus operandi jest zasadniczo oportunistyczny. Kiedy ktoś kwestionuje ich argumenty lub poglądy, traktują to jako potwierdzenie tego, że mają rację. Z dyskusji, która następnie wynika, korzystają, by poddać przeciwników całej gamie środków społecznej kontroli: publicznym oskarżeniom, zastraszaniu przez internet, poprzez wspólnych znajomych, pracodawców i tak dalej. Tożsamościowcowców charakteryzuje wrogie nastawienie do innych, skłonność do podziałów i poczucie moralnej wyższości w kombinacji, którą zwykliśmy kojarzyć z radykalnymi sektami religijnymi czy innymi.
Gdy w Skandynawii po raz pierwszy zetknęliśmy się z tym zjawiskiem, czyli w latach 2018-2019, nazywano je „kulturą wywoływania” [call-out culture] i była to społeczna nowość z amerykańskich uniwersytetów. Wkrótce przekształciło się ono w „kulturę anulowania” [cancel culture], gdzie najpowszechniejszą strategią jest „deplatformizacja” artystów, autorów i mówców.
W branżach praktycznych, takich jak biznes, przemysł czy opieka zdrowotna, miejsca na politykę tożsamości będzie niewiele. Jednak w mediach, humanistyce i świecie sztuki znalazła ona żywy oddźwięk. Ten zasadniczy podział na twarde i miękkie odłamy społeczeństwa sprawił, że konserwatywne kręgi na Zachodzie od początku w ogóle nie wykazywały nią zainteresowania. Wielu konserwatystów, wyobcowanych przez konceptualizm i nieustanne moralizowanie pod adresem „kapitalizmu”, zdążyło już nabrać dystansu do świata sztuki.
A zatem w podwójnym sensie polityka tożsamości przez długi czas znajdowała się na marginesie politycznej prawicy albo całkiem poza nią, i to pomimo faktu (a może częściowo z jego powodu), że to przeciwko konserwatystom tożsamościowcy kierują większość swych ataków werbalnych.
We wszystkich krajach skandynawskich ruch polityki tożsamości odniósł niebywały sukces w świecie sztuki. W trzech głównych akademiach sztuk pięknych rewolty pod hasłem polityki tożsamości zmiotły urzędujących rektorów/rektorki, a ich stanowiska – wedle stanu na styczeń 2021 roku – pozostają nieobsadzone. Władze uczelniane zostały, zdaje się, zaskoczone. Moralne oburzenie nie jest niczym nowym w świecie sztuki, wręcz przeciwnie, im radykalniejsze, tym lepsze; dlatego od dziesięcioleci pisarze, muzycy i malarze wykazywali ciągoty marksistowskie i komunistyczne, wychwalali i romantyzowali przemoc i agitowali. Oponentów marginalizowano. Nie była akceptowana żadna debata na temat postaw normatywnych. Artysta stał się żywym antykapitalistycznym sloganem.
Wydarzyło się jednak coś, co sprawiło, że przy całym swoim wpływie na duński świat sztuki, ruch polityki tożsamości został nagle przystopowany. Królewska Akademia Sztuk Pięknych w Kopenhadze wprowadziła w ostatnich latach program nauczania poświęcony nie tylko sztuce, ale także „antykolonializmowi”. Jedną z wykładowczyń była Katrine Dirckinck-Holmfeld (ur. 1981). Jesienią 2020 roku prowadziła ona seminarium na temat historycznych korzeni samej akademii. Budynek, w którym się mieści – pałac przy głównym, reprezentacyjnym placu stolicy – został zbudowany w darze dla króla Fryderyka V (1723–1766). W owym czasie duńscy kupcy wysyłali niewolników z Afryki na Karaiby, by ci pracowali na plantacjach cukru, który był następnie przywożony do Kopenhagi i eksportowany. W ramach seminarium można było się więc dowiedzieć, że akademię zbudowano za pieniądze zarobione na handlu niewolnikami. Instytucjonalne struktury akademii przedstawiono tam jako tożsame ze „strukturami gospodarki niewolniczej”. Akademia sama w sobie stała się symbolem niewolnictwa.
Wykładowczyni wraz ze studentami utworzyła grupę Anonymous Artists. Napisali oni manifest, w którym domagali się usunięcia określonych dzieł sztuki z terenu uczelni oraz z przestrzeni publicznej w mieście. Ich pierwszym celem było popiersie samego Fryderyka V, niegdyś eksponowane w sali balowej pałacu, w którym mieści się akademia. Popiersie zostało symbolicznie wykorzystane już wcześniej, podczas protestu Black Lives Matter późnym latem 2020 roku. Nałożono na nie wtedy czarny worek na śmieci. Kilka tygodni później zostało w tym samym worku przeniesione trzysta metrów dalej, na przystań, i umieszczone na tym samym nabrzeżu, przy którym 300 lat wcześniej cumowały statki z Karaibów. Na przeciwległym nabrzeżu stoi siedmiometrowej wysokości tymczasowa rzeźba z malowanego na czarno polistyrenu zatytułowana „To ja, królowa Maria” (Jeanette Ehlers i Le Vaughn Belle, 2018). Królowa Maria to legendarna postać, rzekoma przywódczyni powstania niewolników w duńskiej kolonii na Karaibach w 1765 roku. Rzeźba wzorowana jest na słynnym portrecie Hueya P. Newtona, byłego przywódcy amerykańskiej Partii Czarnych Panter (1942–1989). Popiersie Fryderyka V – umieszczone naprzeciwko czarnej rzeźby „To ja, królowa Maria” w nawiązaniu do zawijających tu za jego rządów kupieckich statków z trzcinowym cukrem z kolonii – zostało następnie zniszczone. Grupa zamieściła w sieci filmik, w którym ktoś spycha je nogą do wody, w trakcie czego popiersie pęka i królewska głowa odrywa się od tułowia. Wideo wraz z manifestem opublikowane zostało na stronie internetowej poświęconej sztuce w Kopenhadze. Epizod ten jednakowo oburzył konserwatystów i polityków centrowych. Instytucja państwowa, której własnością jest popiersie, zgłosiła kradzież i zniszczenie na policję, podobnie jak uczyniło to dwóch konserwatywnych polityków z dwóch różnych partii. Głosy potępienia dobiegały z całego politycznego spektrum, od lewa do prawa. Po kilku dniach, gdy jedna z gazet ustaliła tożsamość wykładowczyni, ta postanowiła ujawnić się i wziąć całą odpowiedzialność na siebie. Udzieliła serii wywiadów, w których broniła idei happeningu i tłumaczyła jego sens. Historycy skrytykowali jednak jej narrację, łączącą akademię sztuk pięknych z niewolnictwem, a opinia publiczna była zaniepokojona faktem, że zniszczeniu uległa publiczna własność. Wykładowczyni broniła się, podkreślając, że nie doszło do kradzieży, skoro rzeźbę wyłowiono z dna kanału, a także twierdząc, iż nie uległa ona destrukcji, a jedynie „rematerializacji”. Publiczność wyśmiała ten ostatni argument, który pociągnął za sobą falę parodii i memów. Wykładowczyni przekonywała również, że happening był potrzebny, by zainicjować ogólnoduńską dyskusję na temat rasizmu, który to temat jest oczywiście jednym z najintensywniej dyskutowanych w sferze publicznej zarówno w Danii, jak i w innych krajach zachodnich, i to od dziesięcioleci.
Po ujawnieniu się wykładowczyni została wyrzucona z pracy. Przeczuwając, że zagrożone mogą być też inne zabytkowe dzieła znajdujące się w akademii, instytucja rządowa, której formalnie są własnością, ewakuowała je w ramach szybkiej operacji w „bezpieczne miejsce”.
Groźba zniszczenia lub uszkodzenia kolejnych dzieł sztuki wywołała też skojarzenia z talibami i Państwem Islamskim niszczącymi historyczne artefakty w ramach swej totalitarnej ideologii. Debata nie ustawała. W końcu minister kultury zdymisjonowała rektorkę akademii i obiecała, że popiersie zostanie poddane fachowej konserwacji.
Happening przeprowadzony przez Anonymous Artists stanowił kulminację długiego procesu radykalizacji zwolenników polityki tożsamości na kopenhaskiej akademii sztuk pięknych. Pół roku wcześniej, wiosną 2020 roku, dziennikarze opisali istnienie pośród studentów grupy około dwudziestu najbardziej zajadłych tożsamościowców. Wywierając nieprzeparty, jak się wydawało, wpływ zarówno na profesurę, jak i na koleżanki i kolegów ze studiów, atakowali oni program nauczania (za dużo o sztuce, za mało o kolonializmie), a także krytykowali podejmowane przez innych studentów tematy i stosowaną przez nich terminologię. Przykładowo studentka pierwszego roku zaprezentowała pracę wideo i użyła w jej kontekście słowa „paraliż”. Kilka lat wcześniej, po śmierci chłopaka, poczuła się „sparaliżowana przez smutek”. Film dotyczył tego traumatycznego doświadczenia. Studenci-tożsamościowcy natychmiast zaatakowali ją za „rasizm wobec niepełnosprawnych”. Ponieważ atmosfera na uczelni psuła się, zatrudniono zespoły psychologów i prawników. Studentów zachęcano do nadsyłania anonimowych skarg. Wykładowcy stawali się ofiarami procesów, gdzie nie mówiono im, o co są oskarżeni, ani przez kogo. Niezdolni się bronić, wysyłani byli na wielomiesięczne urlopy.
Po dymisji rektorki i wyrzuceniu wykładowczyni w piśmie wydawanym przez Uniwersytet Kopenhaski ukazał się artykuł, w którym ostrzegano, że polityka tożsamości stanowi zagrożenie dla wolności prowadzenia badań naukowych. Jednocześnie liberalni i konserwatywni politycy otwarcie mówią o jej szkodliwym wpływie na wolność słowa. Co w sumie mówi nam o tym, że we wszystkich „miękkich” grupach społecznych, gdzie ruch tożsamościowy znalazł poparcie i bezpieczną przystań, fala zdaje się zwracać przeciwko niemu.
W historii popiersia zaszedł jeszcze jeden fascynujący zwrot. Nazwisko wykładowczyni jest szlacheckie, a zatem można prześledzić jego historię. Ku jej zaskoczeniu okazało się, że jeden z jej przodków był w pewnym okresie gubernatorem karaibskiej kolonii, z której dochody – jak twierdzą aktywiści – finansowały budowę pałacu mieszczącego dzisiaj kopenhaską akademię. Według spisów publicznych posiadał własnych niewolników. Pierwotny argument wykładowczyni – że instytucja sztuki związana jest ze strukturami niewolnictwa – skrytykowali historycy. Okazało się jednak, że związana z nimi jest jej własna rodzina. Można by więc wysnuć nową i intrygującą interpretację happeningu z popiersiem jako opowieści o rozliczaniu się z przeszłością osobistą na oczach całego społeczeństwa.
Obecnie debata w Kopenhadze utknęła w martwym punkcie – jeżeli nie liczyć interwencji ze strony sił natury. Zaraz po Bożym Narodzeniu 2020 roku w wyniku gwałtownego sztormu rzeźbie „To ja, królowa Maria” odpadła głowa. W sensie poetyckim oba pomniki zwalczyły się nawzajem. Istnieją jednak plany odlania brązowej wersji tej rzeźby, a rząd już przeznaczył na to wsparcie finansowe. A więc kłótnia zacznie się od nowa.
Tłumaczenie: Marcin Wawrzyńczak
Bio
Jon Eirik Lundberg urodził się w Oslo, w Norwegii, 1 maja 1974 r. Uzyskał tytuł magistra filozofii na Uniwersytecie w Kopenhadze. Jest autorem powieści i poezji, kompozytorem pieśni ludowych oraz założycielem i obecnym liderem Laesoe Art Hall - jest to miejsce prezentujące sztukę współczesną, organizujące festiwale literatury, a takżę podejmująe działalność wydawniczą, związaną z wystawami organizowanymi w jej przestrzeni. Laesoe Art Hall stała się znana szerszej publiczności w Danii, kiedy w 2019 roku zorganizowała wystawę „sztuki politycznej” z pracami obejmującymi różne tematy polityczne. Po tym doświadczeniu Lundberg napisał książkę i kilka artykułów, które ukazały się w duńskiej prasie, podejmując zagadnienia związane z problemami prezentowania dzieł sztuki, które niektórzy uważają za „kontrowersyjne”.