Skomplikowane powiązania między pierwszym rządem komunistycznym i radziecką awangardą zostały dobrze udokumentowane. Relacje te rozkwitły w latach dwudziestych XX wieku, gdy wielu progresywnych artystów chciało pomóc rządowi w ustanowieniu nowego reżimu estetycznego. Przez krótki okres przywódcy hojnie się rewanżowali, wynosząc na piedestał kilku wybranych twórców, jednocześnie wykorzystując sztuki wizualne jako narzędzie przeprowadzanych ówcześnie radykalnych transformacji. Rzadziej mówi się o tym, że wiele z tych technik wprowadzono w życie wcześniej, w krótkim, acz burzliwym okresie Rządu Tymczasowego Rosji pod wodzą liberała i populisty, Aleksandra Kiereńskiego. Politykę kulturalną nadzorowała wówczas jedna osoba, Michaił Tereszczenko, „pierwszy ukraiński oligarcha” i mecenas artystów. Po stu latach od tamtych wydarzeń Ukraina wciąż jest krajem, w którym magnaci przemysłowi stanowią siłę napędową historii. Niniejszy tekst jest transkrypcją z dydaktycznej instalacji1, pokazywanej w PinchukArtCentre, instytucji artystycznej nazwanej tak od nazwiska filantropa, który ją założył.
Rewolucja Lutowa w 1917 roku była tyleż nagła i niespodziewana, co zupełnie niewytłumaczalna. Rewolta była prawdziwym żywiołem i nikt nie mógł uważać się za jej inicjatora. Zaplanowane przewroty pałacowe pozostały w sferze marzeń konspiratorów, a ulotki partyjne, nawołujące do zmiany reżimu, dopiero po fakcie opuściły drukarnie. To, co się stało, przerosło najśmielsze oczekiwania, wywołując zdumienie i podziw. Gigant autokracji zachwiał się i upadł. Dlaczego? Próżno szukać jednej przyczyny rewolucji. Istotną rolę odegrały takie czynniki jak porażki militarne, które skompromitowały armię, przeludnienie regionów rolniczych, brak żywności, knowania opozycji, narastające nastroje antyniemieckie i machinacje pruskich agentów. Umysłom żądnym wiedzy wystarczyć musi następujące wyjaśnienie: rewolucję mógł wywołać każdy z tych powodów z osobna. Tymczasem historia sprzyja odważnym – tym, którzy potrafią wykorzystać zawieruchę, nie grzęznąc w bagnie dywagacji nad jej możliwymi przyczynami.
W 1917 roku można by znaleźć wielu śmiałków pasujących do tego opisu. Jednym z najbardziej przedsiębiorczych ugrupowań okazała się opozycja w Dumie Państwowej, czyli umiarkowane kręgi elit przemysłowych, niezadowolonych z polityki carskiej. Wiadomo było że po tym, jak niezorganizowane masy dopełnią aktu rewolucyjnego, sens temu nowemu porządkowi będą musieli nadać ludzie z większym doświadczeniem politycznym. Zresztą, po co czekać na aprobatę tłumu, jeśli można samodzielnie zyskać siłę polityczną? Nowe władze, pod koncyliacyjną nazwą Rząd Tymczasowy, zostały ustanowione w celu „zapobieżenia anarchii i przywrócenia porządku publicznego”. Jak okazało się później, kluczowe role rozdano na długo przed rewolucją. O świcie 2 marca nadeszła nieoczekiwana wiadomość: ogłoszono, że jedenaście osób utworzy parlament, który poprowadzi kraj ku rozkwitowi i zwycięstwie w wojnie. Podczas jednego z pierwszych posiedzeń w Pałacu Taurydzkim w holu, w którym zebrał się tłum zaniepokojonych obywateli, ktoś krzyknął: „Kto was wybrał?”. Wtedy padła odpowiedź: „Wybrała nas rewolucja!”. Kim byli ludzie wyniesieni na szczyt na fali protestów? Jednolitą grupą inteligentów, kupców i przemysłowców, znanych czytelnikom gazet liberalnych. Tylko dwie nominacje były zaskakujące.
Aleksander Kiereński był socjalistą, rewolucjonistą i płomiennym mówcą. Jak nikt inny potrafił sterować nastrojem mas. W wojskowym płaszczu wyglądał jak anonimowy figurant rewolucji ludowej w kapitalistycznym rządzie. Kiereński nie przejmował się jednak tą rolą. Zachowywał się tak, jakby rewolucja lutowa była jego dziełem i choć nie on sam ją przeprowadził, mógłby z powodzeniem stać na jej czele. Michaił Tereszczenko był jego przeciwieństwem. Pomimo pozornej skromności i nienagannych manier, ten młody potomek ukraińskiej dynastii cukrowniczej należał do najbogatszych przemysłowców w całym Imperium Rosyjskim. A jednak znany był przede wszystkim jako mecenas i koneser sztuki. Przed rewolucją trzymał się z dala od życia politycznego, niekiedy tylko finansując partie opozycyjne i planując przewrót na salonach elit politycznych, by pozbyć się przestarzałej autokracji. Przyczynił się do błyskawicznej kariery swojego przyjaciela, Kiereńskiego, i za pieniądze zarobione na przetwórstwie cukru popierał jego kandydaturę na stanowisko lidera Rządu Tymczasowego. Można bez przesady stwierdzić, że była to również jego rewolucja.
Podczas krótkiej, choć obfitującej w wydarzenia kadencji, Rząd Tymczasowy dowiódł zarazem rażącego dyletantyzmu i ogromnego sprytu. Wspomnijmy dwa szczegóły: uparte dążenie nowego rządu do kontynuowania starej wojny i jego związki ze światem sztuki. Rząd Tymczasowy otwarcie deklarował chęć toczenia wojny „aż do ostatecznego zwycięstwa”, by wypełnić carskie zobowiązania wobec aliantów. Tymczasem społeczeństwo było coraz bardziej wyczerpane walką, a dezercja stała się zjawiskiem powszechnym. Próbując podnieść morale i przywrócić dyscyplinę, Kiereński, świeżo upieczony minister wojny, odwiedził front. Jego postawa i zwyczaj zwracania się do żołnierzy jak równych sobie miały przypominać o przewrocie, który dokonał się w stolicy. Wyczerpani walką żołnierze z radością powitali nowego charyzmatycznego dowódcę i wydawali się gotowi, by ponownie rzucić się w wir walki. Jednak sam entuzjazm to za mało, by odnieść sukces militarny.
Państwo nie posiadało środków, by wyposażyć armię, a nadzieje na szybkie kredyty od zachodnich aliantów szybko rozwiały się jak dym. W trzecim dniu działania Rządu Tymczasowego Tereszczenko jako minister finansów podjął kwestię pożyczek wewnętrznych: to obywatele mieli pokryć koszty odnowy państwa. Zaproponował im zakup obligacji skarbowych, które mogły przynieść pięcioprocentowy zysk w ciągu kilku lat. W pełni świadom narastających nastrojów antymilitarnych, Tereszczenko ani razu otwarcie nie wspomniał o wojnie. Swoje rozwiązanie określił mianem „pożyczki wolnościowej”. Nie przejmował się tym, że sformułowanie to brzmi absurdalnie. Chwytliwa nazwa miała kojarzyć się z wyzwoleniem i budowaniem republiki na zasadach równości i braterstwa. Reklamowanie pożyczki było początkowo wielką pasją, a później jedynym zajęciem młodego magnata. Codziennie spotykał się z bankierami, ekonomistami, aktywistami publicznymi i opiniotwórcami. Jego wysiłki nie poszły na marne: stworzyli oni nowatorską kampanię promocyjną. Komitet do spraw Upowszechniania Pożyczek Państwowych wystosowywał apele, rozpowszechniał ulotki i nagrania gramofonowe, a nawet urządzał projekcje sfilmowanych scenek, pokazujących, jak ogromne szansę stwarzała taka pożyczka. Opracował także system zachęt materialnych, wykorzystując reputację swojego przyjaciela, „ministra ludu”, Aleksandra Kiereńskiego.
Każdy obywatel, który wykupił obligację za kilka tysięcy rubli, otrzymywał gipsowe popiersie Kiereńskiego jako poety rewolucyjnego. Oferta wzbudziła tak ogromne zainteresowanie, że wkrótce zabrakło odlewów przedstawiających ministra ludu w wieńcu laurowym. Ci, którzy nie otrzymali popiersia, musieli zadowolić się skromniejszymi pamiątkami rewolucyjnymi: medale, pocztówki i naprędce produkowane memorabilia cieszyły się jeszcze dużym wzięciem. Politycznie zaangażowani obywatele z radością płacili za możliwość oglądania swoich idoli, kupując bilety na koncerty z udziałem bohaterów rewolucji. Przedsiębiorczy biznesmeni, partie polityczne, organizacje publiczne, a także sam Rząd postanowili napchać kieszenie i propagować swoje idee. Produkcja i konsumpcja obrazów rewolucji osiągnęła skalę przemysłową.
Larion Łozowoj, Beetroot Revolution (fragment instalacji), 2018. Fotografie dostarczone przez PinchukArtCentre © 2018. Fotografia: Maksym Biełusow.
Larion Łozowoj, Beetroot Revolution (fragment instalacji), 2018. Fotografie dostarczone przez PinchukArtCentre © 2018. Fotografia: Maksym Biełusow.
Larion Łozowoj, Beetroot Revolution (fragment instalacji), 2018. Fotografie dostarczone przez PinchukArtCentre © 2018. Fotografia: Maksym Biełusow.
Jednocześnie obraz „głównego rewolucjonisty” zaczął żyć własnym życiem, oddalając się od rzeczywistego Aleksandra Kiereńskiego, coraz bardziej wycieńczonego bezsennością. Gazety nie szczędziły mu wymyślnych określeń, opisując go jako „przyjaciela ludzkości”, „geniusza wolności” czy „słońca wolnego kraju”. Kiereński coraz rzadziej poruszał się na własnych nogach: entuzjastyczny tłum przenosił „poetę rewolucyjnego” z samochodu na mównicę. Obraz wodza koordynującego czyn rewolucyjny za pośrednictwem twórczych działań był atrakcyjny zarówno dla inteligencji, jak i dla mas. Kiereński zyskał zaufanie publiczne dzięki pochodzeniu i przyjaźni z osobami z kręgów inteligenckich. Futurysta Wielimir Chlebnikow włączył Kiereńskiego w skład rady nadzorczej wymyślonej przez siebie, fikcyjnej organizacji, Towarzystwa Liderów Planety Ziemia. Uczynił go jednym z wodzów planetarnego suprapaństwa (obok awangardowych artystów, poetów i kompozytorów z całego świata). Zarazem jednak obraz artysty rewolucyjnego został zawłaszczony przez rzeczywisty Rząd Tymczasowy, który wystawiał na aukcji portrety Kiereńskiego z jego autografem.
Tymczasem sfera sztuki przechodziła głęboki kryzys. Załamał się system wsparcia i mecenatu, dzięki któremu artyści mieli za co żyć. Gwałtowna inflacja i lęk przed odwetem mas kazały elitom szukać schronienia na emigracji. Ich fortuny, liczone w milionach, wypływały za granicę, a artyści musieli walczyć o byt w nowych, nieprzewidywalnych okolicznościach. Mimo tego środowiska artystyczne z radością powitały triumf demokracji. Artyści rozkochani w rewolucji propagowali idee równościowe za pomocą ołówków i pędzli, pomagając masom w wyrażaniu twórczej energii. Sztuka, obarczona zadaniami propagandowymi, wyszła na ulice. Przestrzenie wystawowe i salony opustoszały. Artyści nigdy wcześniej nie stali przed tak dużymi płótnami jak teraz, kiedy tworzyli plakaty i ilustracje, skecze polityczne i karykatury, projekty mównic wykorzystywanych podczas publicznych manifestacje, a także, co nie mniej istotne, materiały propagandowe dla całego spektrum starych i nowych sił politycznych. Partia Konstytucyjno-Demokratyczna, Partia Socjalistów-Rewolucjonistów, bolszewicy i mienszewicy rywalizowali o względy i umiejętności środowisk artystycznych, oferując im wiele w zamian.
Jednocześnie do głosu doszło niedawno utworzone, wyjątkowo hojne i kreatywne ugrupowanie. Rząd Tymczasowy miał do dyspozycji rozmaite zachęty, między innymi zlecenia państwowe i indywidualne programy wsparcia dla lojalnych artystów. Wielu z nich z radością powitało pojawienie się nowego gracza. Dopiero co zyskana niezależność od zachcianek mecenasów przyniosła im wielką radość i ulgę etyczną. Teraz mogli polegać na tych, którym z radością służyli: obywatelom i wybranym przez nich reprezentantom. Wielu obdarzyło zaufaniem inicjatywy Rządu Tymczasowego, którym kierowali wolnomyśliciele i charyzmatyczni przywódcy. Ambicje estetyczne władz rosły wraz z potrzebą zapobiegania powszechnemu sprzeciwowi wobec coraz mniej popularnych decyzji. W jednej z pierwszych proklamacji ogłoszono: „Wróg najechał nasz kraj i grozi wprowadzeniem na nowo starego, martwego reżimu”. Za pomocą zmasowanej kampanii artystycznej rząd próbował przekonać obywateli, że wojnę należy toczyć do ostatecznego zwycięstwa. Gazety były pełne wykonywanych na zlecenie rysunków, przedstawiających masakry popełnione przez wroga, heroizm żołnierzy i codzienne życie na froncie. Na pierwszych stronach dzienników umieszczano apele o datki dla armii i zakup obligacji państwowych.
Jedno wydarzenie w szczególności zaświadcza o tym, jak bardzo zależało ministrowi Tereszczence, by włączyć artystów w realizację jego ukochanej koncepcji pożyczki. 25 maja w stolicy odbyła się radosna demonstracja, zorganizowana przez wspólnoty artystyczne. Zachowało się kilka relacji z tego uroczystego wydarzenia, choć żadna z nich nie przedstawia go jako kampanii reklamującej pożyczkę państwową. Wydarzenie to miało położyć fundament pod „Dzień Wolności”, jak określili go organizatorzy, czyli dzień wytchnienia od trudów, rozterek i smutków okresu porewolucyjnego. Zorkiestrowane wysiłki setek artystów miały przynajmniej na chwilę przynieść ulgę obywatelom. Dzień Wolności nazywano także Dniem Artysty, bowiem wtedy właśnie zainicjowano działalność związków zawodowych artystów i świętowano kreatywność wolną od cenzury i autokracji.
Pochód miał symbolicznie połączyć dwa punkty na planie miasta, Akademię Sztuk Pięknych i Pałac Taurydzki, siedzibę rządu. Ciężarówki, udekorowane plakatami, wieńcami i kwiatami, jechały kolumną, migając światłami. Zamiast czerni i czerwieni pojawiły się wszystkie barwy tęczy. Tradycyjne, oficjalne obwieszczenia i drobiazgowo zaplanowane ceremonie zostały zastąpione przez improwizowane przemowy artystów przy wtórze radosnych okrzyków tłumu. Kolorowy pochód na długo pozostał w pamięci mieszkańców miasta. Aktorzy w formie żywych obrazów i odgrywanych scenek przypominali wydarzenia okresu wojny i rewolucji. Sąsiednimi ulicami samochody i taksówki wiozły ważne postacie kultury, świętujące wiosnę, wolność i pożyczkę narodową. Popołudniu wszystkie kolumny połączyły się i w powadze przejechały przed pałacem rządowym, gdzie odbyła się ceremonia zakończenia obchodów święta i koncert. Sukces wydawał się murowany.
Ale spójrzcie, co się tam dzieje? Jeden samochód zakłócił ceremonię, opuścił szereg i popędził na sam przód kolumny. Zdezelowana, brudna ciężarówka była ozdobiona jedynie flagą z czaszką i piszczelami z napisem „317 głów planety Ziemia”. Jechała nią grupka artystów, krytycznie nastawionych wobec militarystycznych ambicji Rządu Tymczasowego. Był to wóz bojowy ugrupowania zwanego „futurianami” (ros. butietlianije). Pojazd zdawał się drwić z pochodu, słonecznej pogody i podniosłego nastroju tłumu. Po bokach samochodu naprędce naklejono arkusze z hasłami antywojennymi, zapisanymi czarnym tuszem. Na otwartej platformie, na czele odgrywanych z satyrycznym zacięciem przywódców świata, stali Władimir Majakowski i Wielimir Chlebnikow, rytmicznie wykrzykując swoje manifesty.
„My sami zwinęliśmy trzy lata waszej wojny w jedną spiralę, w trąbkę budzącą trwogę, a teraz śpiewamy i krzyczymy, śpiewamy i krzyczymy, pijani śmiałością tej prawdy: Rząd Planety Ziemia już istnieje. To My Nim jesteśmy”.
Chlebnikow wyrecytował wersy, które potem włączył do utworu Wojna w pułapce na myszy: „Wczoraj szeptałem: Kuu! Kuu! Kuu! A wojenne stada sfrunęły, by dziobać ziarno z mojej dłoni”2. Symboliczny wiersz stworzony techniką „pisania pozarozumowego” (zaum) różnił się zdecydowanie od tradycyjnych requiem, których tysiące publikowano w tamtym okresie w czasopismach literackich. By docenić antywojenny patos tego dzieła, czytelnik musiał być w pełni świadomy ważnych nurtów myślenia futurystycznego. Jednak ówcześnie zwyczajni odbiorcy bez wątpienia posiadali zdolność słuchania i słyszenia. Co więcej, później zyskali szansę przeczytania dzieła w mniej emocjonujących okolicznościach: opublikowano go bowiem w rządowej gazecie „W imię wolności”, reklamującej pożyczkę państwową. Prasa rozpisywała się o tym, że w święcie wzięła udział większość wspólnot artystycznych, nawet najbardziej progresywne odłamy, czyli kubiści i futuryści. Z entuzjazmem pisano o długich szeregach kiosków: na obligacje państwowe był ogromny popyt.
W kolejnych miesiącach kampania reklamowa Tereszczenki trwała w najlepsze w całym kraju. Pomimo ciągłych niepokojów społecznych, coraz więcej obywateli składało prośbę o pożyczkę, a jesienią liczba wnioskodawców sięgnęła miliona. Ogromne sumy zgromadzone przez rząd umożliwiły kontynuowanie wojny i rozpoczęcie na froncie ofensywy na wielką skalę. Nie osądzajmy jednak zbyt surowo artystów, którzy odważyli się zaryzykować swoją wolność dla wyższego celu, pożyczając w tym celu papier, atrament i rządowy samochód. Przed tamtą pamiętną uroczystością zadali sobie pytanie: „Czy mylimy się, zakładając, że potwór wojny ma tylko jedno oko i wystarczy, jak przebrani za owce wykłujemy mu je kijem o zaostrzonym końcu?”3. Czy rzeczywiście mieli obowiązek uczynienia swojej poezji mniej zjadliwą i bardziej przystępną? Czy powinni byli przewidzieć, że podejmowane przez futurystów próby wzburzenia opinii publicznej okażą się bezskuteczne? Przecież obywatele od dawna byli prowokowani przez wojnę, główną futurystkę, która przemierzała świat w skrwawionym płaszczu niekończącego się zmierzchu. Ich czujność uśpił także spektakl zorkiestrowany przez rząd, który okazał się znacznie bardziej kreatywny niż artyści.
Tłumaczenie z języka angielskiego: Mateusz Borowski
BIO
Larion Łozowoj jest artystą i badaczem mieszkającym w Kijowie. Interesuje go historia ekonomiczna Europy Środkowo-Wschodniej, ideologie modernizacji oraz kreatywność. Ukończył ukraiński Uniwersytet Narodowy „Akademia Kijowsko-Mohylańska” z dyplomem z filozofii i politologii, a także kurs sztuki współczesnej w Kijowskiej Szkole Komunikacji Wizualnej, Moskiewskiej Szkole Kuratorskiej przy Fundacji V-A-C oraz WHW Akademija w Zagrzebiu. Jest autorem tekstów krytycznych publikowanych w internetowych magazynach takich jak „Korydor”, „Prostory” i „Krytyka Polityczna”. Ponadto współpracuje przy wydawaniu prac dotyczących współczesnej filozofii europejskiej oraz analizy polityki publicznej.
*Zdjęcie w tle: Larion Łozowoj, klatka z wideo Wzlot Kiereńskiego [Kerensky Rising], 2018. Montaż autora na podstawie materiałów archiwalnych przygotowany w ramach instalacji Beetroot Revolution.
[1] Beetroot Revolution Lariona Łozowoja w ramach PinchukArtCentre Prize w 2018 roku.
[2] Tłumaczenie na podstawie: Collected Works of Velimir Khlebnikov. Vol 3: Prose, Plays, and Supersagas [Dzieła zebrane Wielimira Chlebnikowa, tom 3: Proza, sztuki i supersagi], tłum. Paul Schmidt, Harvard University Press, 1989.
[3] Październik na Newie, tamże.